Mam przy sobie mamusię i nie zawaham się jej użyć!




na oku cię mam

Wiele razy dziennie powtarzam Wiktorowi – zawsze będę cię kochać, zawsze będę z Tobą, zawsze…Ale przecież go okłamuję. Właśnie teraz dwie bliskie mi osoby są w bardzo trudnej sytuacji – jedna kilka dni temu straciła ojca, druga walczy z jego ciężką chorobą, w każdej chwili przygotowana na tę najgorszą z wiadomości. Strata rodzica jest czymś strasznym, niezależnie od wieku, w którym nas to spotyka. Nawet jako mocno dorośli nigdy nie jesteśmy tak naprawdę gotowi na to ostateczne porzucenie. W jednej chwili znowu stajemy się małymi, strachliwymi dziećmi, bezradnymi, pozbawionymi schronienia i ukojenia. Coś czego obawialiśmy się całe życie, od chwili, w której uświadomiliśmy sobie, że mama i ja to nie to samo - stało się. A mieli być z nami na zawsze.

W najnowszym Zwierciadle felieton Katarzyny Miller o samotności i porzuceniu. W taką pogodę jak dziś Wiktor cały dzień wisi mi na piersi na przemian podsypiając i marudząc. Czytam co pisze Miller i ogarnia mnie egzystencjalny smutek : „To właśnie koszmar bycia porzuconym kojarzy nam się z samotnością i nas przeraża. Odszedłeś nagle, nie wiem dlaczego, przecież miałeś już być, zostać na zawsze i ukoić mój ból. Ból porzucenia oczywiście. Czemu to tak wszechobecne? Bo tak naprawdę porzuceni byliśmy wszyscy. Raz a dobrze. Wtedy gdy rodzice pierwszy raz potraktowali nas jak kogoś obcego, kogoś, kogo się nie lubi, kto się nie podoba, nie spełnia oczekiwań, sprawia kłopot, irytuje, złości, wzbudza niechęć, nienawiść, wstręt.”. Czy da się tego uniknąć? Od czego zależy czy dobrze czujemy się sami ze sobą i cierpliwie znosimy opuszczenie i chwile osamotnienia? Ile zależy od indywidualnych skłonności i temperamentu a ile od tego w jaki sposób rodzice przeprowadzali nas przez trudne chwile i następujące po sobie straty – rozdzielenie z matczynym brzuchem, odstawianie od piersi, pierwsze samodzielne chwile w przedszkolu i szkole, frustracje dojrzewania?
Nowonarodzone maleństwo radzi sobie na tym olbrzymim, dziwnym świecie za pomocą tzw. „narcystycznej omnipotencji”, czyli urojonego przekonania, że nie jest zależne od nikogo i samo daje sobie radę. Ten okres pierwotnego, naturalnego narcyzmu kończy się z chwilą, w której dziecko zdaje sobie sprawę, że jest odrębną istotą, zależną od innych. Wtedy zaczyna odczuwać lęk, że na zawsze utraci osobę, która się nim opiekuje. Ten lęk separacyjny, ból i tęsknota za kimś kogo potrzebujemy zostaje z nami na całe życie i nie da się go uniknąć. Jest potrzebny żeby dziecko wyrobiło w sobie niezależność, wiarę we własne siły, umiejętność radzenia sobie samemu, zrozumiało istotę odchodzenia, rozstania, wreszcie śmierci. Każda strata, szczególnie tak bolesna jak strata rodzica to konfrontacja z tym lękiem, ale też okazja do „przepracowania” go i przekucia w siłę.

Ważne jest żeby po bolesnym upadku, tak jak ma to miejsce w dzieciństwie, wstać, otrzepać kolana i z dziecięcą ufnością i gotowością na nowe doświadczenia pognać dalej przed siebie. Spokojnie świadomi, że wszystko na tym świecie ma swój początek i koniec.

Kochany Synku,

Zapowiadałam milczenie, ale kończysz dzisiaj pięć miesięcy i nie mogę nie powiedzieć, wykrzyczeć i napisać, że bardzo Cię kocham. Tylko tyle, aż tyle.

Mama

Wyznać muszę

Nie mogę się zabrać za pisanie, przyblokowałam się. Jestem spokojna, szczęśliwa i oswojona z byciem matką. Wszystko co teraz robię wydaje mi się prozaiczne i rutynowe. Wiktor cały czas mnie zaskakuje, rozbraja i czaruje, ale też angażuje dużo więcej mojej energii, której mniej zostaje na inne sprawy. Próbowałam się zmusić do pisania, żeby nie wypaść z rytmu, nie stracić kontaktu z Wami, nie przerwać projektu blog. Ale cokolwiek napisałam wczoraj czy dzisiaj brzmi sztucznie i nieszczerze i nie chcę w to brnąć. Dlatego przyzwalam sobie na ciszę do odwołania, niech chwilowo przemawiają zdjęcia. Taki koniec lata.

Mama czy córka?

Jestem dorosłą kobietą, urodziłam dziecko, jestem samodzielna finansowo, pewna siebie i swoich przekonań. Jednak w konfrontacji z tatą tracę rezon, świadoma braku akceptacji dla pewnych moich poglądów i pełna obaw o jego reakcję. Nie mam wątpliwości co do słuszności tego w co wierzę i jak żyję, jednak nie potrafię do końca bronić swoich przekonań, gdy aktywują się emocje i włącza tryb „Tato, nie chciałam cię rozczarować”. I chociaż minie jeszcze dużo czasu zanim Wiktora i mnie podzielą ważne kwestie światopoglądowe to już teraz zastanawia mnie jak pozwolić swojemu dziecku na wybory, które są sprzeczne z naszymi i nie mieć poczucia porażki. Jak bardzo trudne jest zrozumienie i zaakceptowanie, że nasze szczęście nie zależy od zachowania naszych dzieci czy stopnia w jakim realizują nasze założenia. Że nie trzeba szukać winy w sobie jeżeli nie przejmą wszystkich naszych ulubionych cech i nie wprowadzą w życie wszystkich naszych nauk. Bo ja mówi moja kochana Kasia o swoim dwuletnim synku „On już jest świata”…

I tak oto zaczynają mną targać poważne dylematy rodzicielskie – na długo zanim zaczniemy tak na poważnie wychowywać Wiktora, zanim nakreślimy mu granice, pokażemy prawidłowe wzorce zachowania w niebezpiecznych sytuacjach i nauczymy jak radzić sobie z wymagającymi samodzielności wyzwaniami. Bo w zasadzie czy ktoś określił kiedy zaczyna się wychowanie dziecka i od kiedy możemy je „zepsuć”?

Podróżowanie z dzieckiem cz.2

A z nami tylko to co najpotrzebniejsze...

Zawsze dziwiłam się ludziom, którzy będąc nad morzem spędzali czas na przyhotelowych basenach. Ja uwielbiam morze i plażę i zdecydowanie przedkładam skakanie po falach i okładanie się piaskiem nad pokonywanie dystansów na zatłoczonym basenie. Kocham wygrzewać się w słońcu i rozgrzaną dłonią rozgrzebywać piasek, albo przysypiając w lekkim półcieniu przeglądać kolorowe gazety, mrużąc oczy z rozleniwienia. Niestety, plażując z Wiktorem nie udało mi się zrobić żadnej z tych rzeczy. Schowana pod duszącym, rozgrzanym i zalatującym plastikiem namiotem musiałam cały czas trzymać go na rękach żeby uchronić go przed palącym słońcem i przyspieszoną konsumpcją piasku. Jak przez szybę, z lekką zazdrością obserwowałam radośnie goniących się po plaży piękne dziewczęta i zgrabnych chłopaków, razem z Wiktorem tęsknie wyczekując powrotu męża i ojca z kąpieli w morskich odmętach. A gdy wraz z mocniejszym wiatru powiewem namiot złożył się na nas musiałam mocno zagryźć zęby żeby nie rozpłakać się razem z Wiktorem… Wniosek? Plaża w godzinach szczytu nie jest najlepszym miejscem dla zmuszonej unikać słońca karmiącej matki z nie siedzącym, nie chodzącym jeszcze maluchem, który domaga się ciągłej atencji i adoracji. Co innego spacer po plaży tuż przed zachodem słońca – można wtedy pokazać synkowi fale, pobawić się mokrym piachem i powdzięczyć się do strzelającego piękne zdjęcia ukochanego. I to są wakacje!







Podróżowanie z dzieckiem cz. I

Trzy i pół dnia zajęło mi ochłonięcie po wyjeździe i przejście z krótkiej mini depresji powakacyjnej do codziennej rutyny. I chociaż nie całkiem jeszcze udało mi się odzyskać siły i zapał do pisania (szczególnie, że Wiktor najwyraźniej z tęsknoty za Hiszpanią, płaczliwy, marudny i kolejne noce śpiący-nieśpiący przysparza nam rozmaitych rozrywek) to czas się zmobilizować. Ad rem zatem – wróciliśmy z wypoczynu w Hiszpanii, gdzie przez tydzień na zmianę grzejąc lekko już wychłodzone warszawską pogodą ciała w fantastycznie ciepłym hiszpańskim słońcu i ochładzając je w basenie pieściliśmy zmysły wzroku, smaku i powonienia. Wynajęte mieszkanie w Lloret de Mar na Costa Brava dzieliliśmy z przyjaciółmi, Kasią i Michałem i ich przesłodkim, lekko się już buntującym, prawie dwulatkiem Szymonkiem. Przed podróżą z czteromiesięcznym maluchem martwiłam się wieloma rzeczami, bo z naszych bezdzietnych wojaży zbyt dobrze pamiętałam jęk zawodu na widok sadowiących się zbyt blisko nas z całym arsenałem piszczałek i grzechotek rodzin z dziećmi, które biegały, krzyczały i domagały się atencji wszystkich współpasażerów. Już niejednokrotnie przekonałam się, że Wiktor wyczuwa wszystkie moje emocje i tym razem na moje reisefieber zareagował spotęgowanym płaczem na godzinę przed planowaną pobudką (żeby zdążyć na samolot, pierwszy raz od wieków nastawiłam budzik na czwartą rano..). Bardzo niewyspani i niespokojni dotarliśmy na lotnisko z wielkim wózkiem i dwiema potężnymi torbami, z których jedna musiała zmieścić fotelik samochodowy, bo w wynajętym na miejscu aucie mieli tylko takie dla starszych dzieci! Po odstaniu do wszystkich odpraw i przepraw (jeszcze nie przywykliśmy, że prawie wszędzie możemy bez kolejki) przeszliśmy przez dobrze wróżący rękaw do samolotu i stanęliśmy u szczytu schodów... Przyzwyczajeni do polskich absurdów, z trudem, ale i z lekkim uśmiechem zażenowania  znieśliśmy po schodach wózek do autobusu i zasiedliśmy w samolocie w oczekiwaniu na najgorsze, bo Wiktor trochę popłakiwał. Na szczęście przed nami siedziały dwie urocze dziewczyny, które śladami Vicky i Cristiny podążały do miasta Gaudiego w poszukiwaniu dobrej zabawy i swoim rozpromienionym i pełnym wdzięku obliczem wprowadziły naszego synka, a także mojego męża i Michała, w całkiem dobry nastrój jeszcze przed odlotem. Dużo spokojniejsza i pomna porad innym podróżujących mam  z chwilą wjazdu na pas startowy zaczęłam karmić Wiktora – żeby go uspokoić i zapobiec nieprzyjemnemu zatykaniu uszu. Podziałało od razu i na kolejne dwie godziny Victorio zasnął w moich ramionach ku radości naszej i wszystkich nam na pokładzie towarzyszących. Pierwszy mit podróżowania z dzieckiem obalony. Kolejne obalę lub podtrzymam jutro.

Melancholijnie

1 września – dzieci wracają do szkoły, a ja na razie nie wracam do pracy. Dzisiaj po raz pierwszy poczułam trochę żal, nostalgię, tęsknotę? Przeglądając jesienne ubrania żeby sprawdzić jak jestem do chłodniejszych dni tekstylnie przygotowana, przymierzyłam czarny kostium i szpilki. I jakoś tak się zrobiło ciekawie, elegancko i wielkomiejsko. I widzę siebie -pachnąca Hermesem, z uśmiechem na ustach w ostrej czerwieni numer 33 wchodzę do biurowca w centrum. Na spotkaniach z innymi dorosłymi rozmawiam o tym co się dzieje w kulturze, polityce, gospodarce. I nie oszukujmy się, nie chodzi tu o pracę. Zatęskniłam za światem. To przez ten deszcz, widmo nadchodzącej jesieni i niemożność poprawienia sobie humoru czekoladą…

PS Sądząc po korkach ostatnich dni wszyscy Warszawiacy już wrócili z wakacji, więc żeby zrobiło się chociaż trochę luźniej, my wyjeżdżamy. Hasta luego amigos!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...