Wiktor wSPAaniały

Codziennie wieczorem Wiktor odbywa relaksującą sesję w swoim osobistym salonie SPA. Najpierw trafia w moje czułe ręce i przez 30 minut poddaje się masażowi Shantala, przyjemnej serii głaszczących, gładzących i muskających ruchów, które wprawiają go w nastrój odprężenia i wyciszają emocje ze zdobytych nowych doświadczeń. Wymasowane (a jednak wciąż z cellulitem!) natłuszczone ciało przejmuje Arek żeby dokonać jeszcze bardziej relaksującej ablucji ciepłą wodą połączonej z delikatnym pluskaniem i okolicznościowym taplaniem w ascetycznie pachnącym płynie. I tak jedyną przeszkodą na drodze do łagodnego przejścia ze spa do spania pozostaje znienawidzone ubieranie, które zawsze wytrąca Wiktora ze stanu błogiego dopieszczenia (gdybyśmy mieszkali nad Błękitną Laguną to nie musiałabym mu nic ubierać, a ja wyglądałabym jak Brooke Shields...).

A na deser film z portalu edziecko.pl, w którym z Wiktorem wystąpiliśmy, nagrany podczas zajęć z masażu niemowląt w Czasie dla Mam. Królewicz był już zmęczony, ale i tak dzielnie poddawał się moim, wtedy jeszcze niedoświadczonym w masażu, dłoniom. Zobaczcie Masaż niemowląt

Nieludzkie scenki


Dawno nie widziałam czegoś tak bezpretensjonalnego, pomysłowego i rozczulającego. Check this out na http://www.antontang.com.

Niezwykły artysta z Singapuru wykorzystuje do złudzenia przypominające karton figurki (a w rzeczywistości Mini Danbos - plastikowych bohaterów jednej z japońskich mang Yotsuba&!) do pełnych humoru i wzruszających sesji zdjęciowych, podczas których pozują do scen rodzinnych, melancholijnych, filozoficznych, pokazują miłość, przyjaźń, ale i smutek i złość.

Jesteś super mamą

Frazesem zacznę, że macierzyństwo piękne, ale niełatwe jest. Codzienne wybory każdej mamy obarczone są ryzykiem pomyłki, wyrzutami sumienia, rozterkami potencjalnego błędu i nietrafionej strategii. Codziennie musimy podejmować jakieś decyzje, opowiadać się po stronie jakiejś teorii wychowawczej i albo ufać własnemu instynktowi, albo polegać na światowych autorytetach. To nie jest łatwe, a bywa rozdzierające. Jak się nie pogubić i nie załamać? Doświadczona mądra mama Aga alias Baks napisała kiedyś te kilka punktów, które pomogły mnie i kilku moim koleżankom przetrwać trudne chwile – teraz, za jej zgodą, przekazuję je dalej.

*UMILAJ SOBIE, jak tylko możesz czas, który spędzasz z dzieckiem np. podczas karmienia, lulania, bujania… czytaj gazety, oglądaj telewizję, gadaj przez telefon, słuchaj muzyki. Na początku nie jest to łatwe, ale szybko załapiesz, jak koniuszkiem palca obrócić stronę w książce lub przełączyć kanał w TV. Czas o wiele szybciej leci i człowiek chce mieć więcej dzieci.

*POD  ŻADNYM POZOREM nie myśl, co masz zrobić za chwilę (wymyć butelki, nastawić pranie…). To będzie, za chwilę, potem, kiedyś i wtedy o tym pomyślisz. Nie dumaj – czy pójdzie spać, ile prześpi, ile zje potem, skoro teraz zjadł tyle… Kiedy człowiek nie myśli, czas upływa milej.

*PŁYŃ Z PRĄDEM sików i kupek, wyluzuj. Ciesz się, że masz zdrowe dziecko i będzie TYLKO LEPIEJ. Wiem, że to truizm i każdy to wie, ale trzeba to sobie naprawdę uzmysłowić.

*WYJDŹ DO LUDZI. Wbrew pozorom, ten świat za oknem, to nie jest inna planeta, a Warszawa to nie Mjeruniszki. Ogólnie – ładuj dziecko w samochód, przemieszczaj się (żeby za każdym razem nie pakować się od nowa, przygotuj sobie torbę podróżną – pampersy, chusteczki, ubranko na obrzyganko, 2 tetry, smoczek i flaszka w termosie styropianowym w razie czego) i olewaj wszystko. Wiadomo, że po porodzie cieknie z cycków i nie ma się płaskiego brzucha… Sraj na to, boginią będziesz na lato.

* PROJEKTUJ swój dobry nastrój. Żal się tylko dzieciatym koleżankom, a resztę świata informuj, że macierzyństwo to spełnienie Twoich marzeń i myślisz o piątce dzieciaków (oby tylko szef się nie dowiedział). Wkrótce sama się przekonasz, że to święta prawda. Pamiętaj, że do smaku wyrafinowanych potraw też trzeba się przyzwyczaić. Maluch, jak wiadomo, wywraca świat do góry nogami i trzeba czasu, żeby nauczyć się chodzić na rękach. Chowasz malucha dla własnej wygody. Gdy będziesz stara, poda Ci wody.

*UNIKAJ ZBĘDNYCH ZAJĘĆ np. butelki myj hurtowo (wyparzaj, jak obejdą pleśnią), nie prasuj kaftaników itd., zanim coś zrobisz, zastanów się parę razy, czy  jest to naprawdę konieczne, niezbędne, obowiązkowe. Kieruj się zasadą – nadgorliwość gorsza od faszyzmu.

*JESTEŚ NAJLEPSZĄ MAMĄ DLA SWOJEGO DZIECKA. Ilu rodziców i autorytetów, tyle teorii. Korzystaj z nich, ale bez paniki,  w zgodzie z własnym wyczuciem i rozumem.  Sama wiesz, co dla Twojego skarbeńka jest najlepsze. Zaliczysz, co oczywiste, tysiąc wpadek, ale dokonasz podczas wychowania miliona epokowych odkryć. Pewnie wiele razy będziesz modyfikować swoje zdanie i podejście do wielu spraw. Nie walcz, przyjmij z humorem wszelkie trudy, a nie będziesz mieć marudy. Każdy tatuś, każda mama, to domowy Dalajlama, ommmmmmmmmmmm….

*PAMIĘTAJ O OJCU PRACUJĄCYM, jak mu ciężko z powodu ambiwalentnych uczuć, które nim targają. Z jednej strony cieszy się, że wychodzi do roboty z domowego grajdoła, z drugiej zaś strony, cały czas się martwi, czy aby  ukochana żona, w akcie desperacji, nie ładuje właśnie jego pierworodnego do piekarnika. Ponadto w partnerstwie liczy się sprawiedliwość, a sprawiedliwie nie znaczy po równo. Tak więc, choćbyś cały dzień piłowała paznokcie, gdy Twój ukochany stanie w drzwiach domostwa, wręcz mu natychmiast dzieciaczka, słaniając się teatralnie na nogach.

*WSPANIALE JEST BYĆ RODZICAMI. Wasze życie i tak jest skończone. Możecie więc śmiało, za jakiś czas, wyczarować Waszemu dziecku brata lub siostrzyczkę. Wiem, wiem… każdy rodzic noworodka, dziwi się , że na świecie nie ma samych jedynaków.

PS ode mnie: A na takie dżdżyste (uwielbiam to słowo!) dni jak dziś na wszelkie smutki i frustracje jeszcze jeden punkt ode mnie - zupa dyniowa, gorąca z imbirem i curry i prażonymi płatkami migdałowymi. Rozwiązać problemów rodzicielskich nie rozwiąże, ale nasyci słodyczą i ukoi słonecznym kolorem.


Dość długa dygresja

Spacery z wózkiem to dość monotonna rozrywka. Dlatego nauczyłam się prowadzić wózek jedną ręką, a w drugiej trzymać książkę. Dużo zatem ostatnio czytam  i przekonuję się coraz bardziej, że co prawdziwy pisarz to nie przemieniona w sezonową gwiazdę była prawniczka czy marketingowiec (tak właśnie!). I chociaż cieszy mnie niezmiernie jak wiele osób zachęca mnie do kierowania myśli i działań w stronę napisania książki to czuję, że jeżeli miałabym być naprawdę zadowolona z tego co napiszę, to daleka droga przede mną. Z drugiej jednak strony kuszącą jest myśl o napisaniu bestsellerowej, nawet jeśli ciut grafomańskiej, pozycji, na której zbiję fortunę i w domu nad oceanem śmiać się będę w głos z krytyków obrzucających błotem moje wspomnienia z duchowej podróży w głąb macierzyństwa. Mhm…

A dla pokazania dość znaczących różnic w pisaniu dwa przykłady z książek, które właśnie skończyłam:

1)    Ogród wiecznej wiosny (w cytatach poniżej OWW) autorstwa Cristiny Lopez Barrio, byłej prawniczki, która przerwała karierę, aby poświęcić się swojej pasji. Jak można wyczytać z krótkiej notki na okładce: „Lubi aromatyczną herbatę i muzykę filmową. Podczas pisania Ogrodu wiecznej wiosny słuchała ścieżek dźwiękowych z filmów Duma i uprzedzenie i Angielski pacjent.”
2)    Dyskretne symetrie (w cytatach poniżej DS)  Jeanette Winterson, brytyjskiej pisarki, laureatki wielu nagród m.in. Whitbreada i E.M. Forstera, odznaczonej Orderem Imperium Brytyjskiego zdeklarowanej lesbijki, która z pasją nie tylko pisze, ale też sprzedaje żywność organiczną w przerobionym na sklep piętrze domu w Spitalfields.

Oto jak piszą o:

1- delikatnej materii erotycznej

OWW „Oddał pocałunek jej ustom. Rozwarł je, jakby jego wargi były nożem. Spoczęli w łożu z błota, na brzegu szemrzącej rzeki”

DS „Jego ciało. Jej ciało. Moje ciało. Nierozłączne, splecione, mroczne (…) Bezgłośne, przeczące grawitacji salto z udziałem ich obojga. Oto jesteśmy – piekielny trójkąt obracający się w lubieżnym powietrzu.”

2- zimowych krajobrazach

OWW „Pod koniec marca las sosnowy nadal spał zanurzony w białym puchu”

DS „Śnieg zmienił budynki w góry. Nowy Jork, miasto w ciągłym ruchu, utknął na dobre, a ponieważ nie znosił stać w miejscu, po prostu się cofnął. Śniegu nie ubywało. Był jak puch z poduch. Jakby ktoś trzepał pierzynę”

3- nocnych lękach i niemiłych przebudzeniach

OWW - „Usłyszał jak zamykają się drzwi, i znów poczuł lęk przed gargulcami. Nakrył twarz prześcieradłem. Zanim wstanie, musi powstrzymać pragnienie rysowania dziecięcą kredką po meblach, obrusach, ścianach…W ogrodzie Czerwonego Domu budził się dzień. Olvido otworzyła szeroko okna prowadzące na balkon, żeby świeżość wiciokrzewów dotarła do pierwszego chłopca w ich rodzinie. Ale letni wietrzyk przyniósł odurzające hausty zapachu róż”

DS - „Niech wzejdzie słońce. Będę musiała spokojniej przeżywać noce. Wszystko to skupiało się w moich na pół uświadomionych myślach i przez sekundę stanowiło dla mnie pocieszenie – zanim nie obróciłam się na drugi bok w swoim półłóżku. Potem łagodne światło słoneczne gasło, gdy ciało przełączało się na zasilanie bólem. Czy to ja – porażona prądem, wyłączona z życia, cuchnąca spalenizną porażki?”


Męczyłam się czytając Ogród wiecznej wiosny. Jestem zachwycona Dyskretnymi symetriami, chociaż łatwo zgubić się w poplątanej narracji i licznych nawiązaniach do niełatwych terminów fizyki kwantowej. Wystarczy 33,90 i po przeczytaniu zaledwie 224 stron możemy poczuć się jakoś tacy mądrzejsi, bo jak napisał na okładce wydawca „W powieści o seksie i duchowości, światach rzeczywistości i wyobraźni, mężczyzn i kobiet, nauki i religii, a także o miłości, z jej słabościami i nadmierną intensywnością, zawarła pisarka cały wszechświat – od Nowego Jorku po Liverpool, od kwarków po kosmos – wraz z rozmaitymi teoriami na jego temat – od idei starożytnych Greków po teorie wielkiej unifikacji popularne we współczesnej fizyce.” A na 400 stronach Ogrodu wiecznej wiosny duuuużo o klątwie wiszącej nad rodem Laguna, która niszczy miłość pieknej Clary o bursztynowych oczach… Co kto lubi i kiedy :)

Czwarty list

Czas mija nieubłaganie i oto dzisiaj kończysz czwarty miesiąc. Miesiąc pełen krzyków, pisków i głośnego śmiechu. Jak każdy rodzic z niecierpliwością czekałam na Twój pierwszy prawdziwy chichot, pierwsze zanoszenie się śmiechem i próbowałam wszystkiego by wywołać to słodkie, niepowtarzalne „ha ha”. Niestety, wygląda na to, że Twoje poczucie humoru a la bracia Marx są w stanie zrozumieć jedynie mężczyźni i za pomocą spadającej na twarz pieluchy lub lądującego z impetem na brzuchu ulubionego pluszowego kurczaka to Twój Tata i wujek Bogdan doświadczyli satysfakcji rozśmieszenia cię prawie do łez podczas gdy ja (nawet naśladując ich brutalne poczynania) muszę się zadowolić jedynie łaskawym uśmiechem przyzwolenia. No nic, widocznie Mama nie jest do śmiechu. Codziennie mamy do obgadania poważne sprawy - nie jakieś tam śmichy chichy - rozmawiamy o dobrych książkach i filmach, najnowszych wydarzeniach kulturalnych i politycznych, sprawie krzyża i pośle Palikocie, który jest Twoim zdecydowanym faworytem, bo ubiera się kolorowo i jak Ty lubi kiczowate gadżety. Jak na przyszłego entuzjastę kobiecych wdzięków przystało, podziwiając długie nogi Doroty Gardias kilka razy dziennie omawiasz ze mną pogodę i wspólnie obstawiamy anomalia na najbliższe dni (tydzień temu nawet napomknąłeś, że może spadnie grad, ale ja nie chciałam wierzyć, ot zaufanie). Dzisiaj przeciągłym „buuu” wyraziłeś oburzenie, że w unijnej dyplomacji zabraknie Polaków, a zafrasowanym „łoooo” wyraziłeś solidarność ze stojącymi w gigantycznych korkach na chińskiej autostradzie. „Nie rozumiem Mamo – zdawałeś się dzisiaj pytać spojrzeniem –  dlaczego leki z pseudoefedryną są ogólnodostępne a politycy PiS milczą w sprawie listu Marka Migalskiego?” A ja nie wiedziałam co Ci odpowiedzieć.

Twoje zainteresowanie bieżącymi sprawami świata wzrusza mnie i daje nadzieję, że będziesz wrażliwym, zadającym pytania kontestatorem rzeczywistości, dla którego zastane normy i nakazy społeczne nie są bezdyskusyjne. I chociaż uwielbiam kiedy jesteś pogodny i kocham Twoje uśmiechnięte oblicze to właśnie w chwilach, w których głośnym krzykiem okazujesz mi niezadowolenie z pozycji, w której Cię noszę albo negatywnie oceniasz wyrób zabawkarski "Made in China" jestem z Ciebie najbardziej dumna.


PS I jeszcze z tej okazji cytat z okolicznościowej koszulki podarowanej Ci z okazji urodzin w roku chopinowskim przez Prezydent Gronkiewicz-Waltz, do której właśnie dorosłeś: „Rodem Warszawianin, sercem Polak, a talentem świata obywatel” Rośnij radośnie synku.

Geny

Od poniedziałku nie zasiadłam na dłużej do komputera, bo moje ranki i wieczory wypełnione są chwytaniem każdej chwili z moim bratem, który przyjechał na kilka dni do Polski (mieszka w Ekwadorze, robi doktorat w UK, a co!). Rozmawiamy, gotujemy, pijemy wino, a ja nie mogę się nadziwić jak ten rosły, piękny mężczyzna był w dzieciństwie podobny do Wiktora….

P.S.Jutro wyjeżdżamy do rodziców na tydzień, ale jak tylko warunki techniczne pozwolą pisać będę.

P.S.2 A mój brat to osobny rozdział, do którego powrócę.


A było tak

Wiktor kilka chwil po porodzie
Bewitched, bothered and bewildered. Zaczarowana, zaniepokojona, zadziwiona. Tę piosenkę Elli Fitzgerald grali w radiu 23 kwietnia o 6.45 kiedy jechaliśmy do szpitala. Wczoraj mojemu bliskiemu koledze Adamowi urodziła się córeczka i moje myśli nieuchronnie powędrowały do tego dnia kiedy Wiktor postanowił wyjść na świat.

Przez większość ciąży odkładam na bok myśli o przebiegu porodu, bo nie chciałam się przedwcześnie zamartwiać ani nastawiać. Każda z moich rodzących koleżanek miała inne wspomnienia, wskazówki i rady i aż do ósmego miesiąca nie słuchałam ich z zaciekawieniem. Teraz opowieści porodowe wydają mi się jedną z najbardziej zajmujących rozrywek i sama takąż postanowiłam Was uraczyć. Historie, które do mnie docierały zanim sama znalazłam się na sali porodowej były bogate w niepozostawiające wiele wyobraźni opisy "Kiedy zaczęły się bóle byłam sama. Bałam się, że dziecko „wypadnie” i nie będzie nikogo kto pomoże mi je złapać. Zaczęłam powstrzymywać skurcze i zaciskać nogi.", "Czułam jakby chciał wyrwać mi wszystkie wnętrzności i zabrać je ze sobą do Nowego Świata" i dopóki sama nie znalazłam się blisko porodu nic mi nie mówiące porady i komentarze - "pamiętaj tylko w immersji wodnej", "nie pozwól im użyć próżnociągu" (!!!), "jak na KTG będzie zawężona oscylacja, to wiesz..". Kosmos.

Pierwsze skurcze poczułam tuż po północy kiedy położyliśmy się spać. Zaniepokojona dobrze skądinąd znanym bólem (o którym na czas ciąży szczęśliwie zapomniałam), obudziłam śpiącego już Arka (jak on to robi, że na zaśnięcie wystarczą mu 4 minuty??) i z zegarkiem w ręku zanotowałam trzydziestosekundowe preludium do Bólu. Krótkie i niespecjalnie bolesne skurcze powtarzały się co dziesięć minut i powiadomiona położna zaleciła nam brak pośpiechu, dalszy sen i oczekiwanie na zwiększoną częstotliwość i bolesność. Nie ma to jak czekać z niecierpliwością aż zacznie cię bardziej boleć :) O 4.25 poczułam coś jakby kopniaka w krzyż i zrozumiałam, że oto zaczyna się prawdziwa akcja. 4.29, 4.36, 4.43, 4.51, 4.58, 5.05, 5.12, 5.17, 5.22, 5.28, 5.34, 5.39, 5.45, 5.51, 6.03, 6,07, 6.11, 6.15, 6.20, 6.24… Wsiadamy do samochodu, pogoda jest piękna, słoneczna. Jestem oszołomiona tym co się dzieje, ale spokojna. Między skurczami, które są teraz już co 4 minuty czuję się naprawdę dobrze - no może z wyjątkiem momentów kiedy samochód wpada w dziurę i wszystko (!!) mi się w środku przewraca. Jak to bywa tuż przed wizytą u dentysty kiedy przestaje cię boleć ząb, im bliżej szpitala tym słabsze i rzadsze mam skurcze. Na izbie przyjęć podłączają mnie do KTG (kardiotokogram, czyli urządzenie monitorujące akcję serca płodu), który nie wykazuje prawie żadnej akcji porodowej. Gdyby nie mój ogromny brzuch, zbolała mina i umówiona na poród położna odesłaliby mnie najpewniej do domu z podejrzeniem symulacji ciąży. Na szczęście badający mnie lekarz stwierdza jakieś tam minimalne rozwarcie i przyjmują mnie na oddział. Kompletnie obłożony oddział. Czekając na miejsce w sali porodowej przechadzam się po korytarzu w tę i z powrotem. Zagubiona w nieznanym miejscu lunatyczka w koszuli nocnej, z dwoma wypełnionymi po brzegi walizkami. O 9.30 położna lokuje nas w przestronnej sali z wielką wanną i po badaniu stwierdza już pięciocentymetrowe rozwarcie. Boli tak sobie, cały czas oczekuję wielkiego Bólu jednocześnie podtrzymując decyzję o rezygnacji ze znieczulenia. Czekamy. Arek masuje mi plecy i robi to cudownie. Położna masuje mi krzyż i czuję, że naprawdę dam radę. Po chwili okazuje się, że na oddział wjechała właśnie rodząca kobieta, której niestety muszę zwolnić salę. Ja mam jeszcze trochę czasu, ona w każdej chwili urodzi. Ze smutkiem żegnam się z wanną i wizją immersji wodnej. Kolejna godzina na korytarzu, boli coraz bardziej. Najbardziej zaskakujące jest to, że kiedy nie ma skurczy można funkcjonować naprawdę radośnie więc „wolny” czas spędzamy na oglądaniu kolorowych rybek w akwarium. Czasu pomiędzy skurczami jest jednak coraz mniej i kiedy wchodzimy do kolejnej, finalnej już Sali porodowej mam już siedem centymetrów rozwarcia i od tej chwili wszystko toczy się już szybko i jakby trochę poza mną. Gorący prysznic, wydłużone oddechy i masaż. Odchodzą mi wody i ekscytacja zbliżającym się spotkaniem osiąga apogeum. Zaczynam się bać. Zaczynam się trząść. Czuję, że Wiktor wyruszył w swoją drogę i moim zadaniem jest go odpowiednio na naszą stronę przeprowadzić. Jednocześnie napawa mnie lęk o moje własne zdrowie i życie. Bóle parte, które zaczynam odczuwać są tak ogromne, pierwotne i rozdzierające, że zamieram z zaskoczenia. Przecież wszyscy mówili, że teraz będzie łatwiej i do zniesienia, że druga część porodu to już właściwie ulga, a ja czuję przerażenie i opór przed jakimkolwiek działaniem. Mój lęk spowalnia całą akcję i mimo moich błagalnych wołań „Wiktor chodź do nas, chodź szybko” poród się trochę ślimaczy. Na szczęście nie na tyle żeby konieczna była zewnętrzna ingerencja i po blisko godzinie od rozpoczęcia akcji porodowej nasz Cud pojawia się na świecie. Arek płacze, ja zmęczona zamykam oczy. Po chwili czuję jak cudowna miękkość prześlizguje się po moim brzuchu prosto do piersi i doświadczam jedynej w życiu chwili oświecenia.
                                                            
                                                                      ***
Uwielbiam w myślach wracać do tamtego momentu wierząc, że gdzieś w zakamarkach podświadomości Wiktor zachowa wspomnienia naszych czułych rąk i spojrzeń witających go na świecie.

O poranku przed snem




Ósma rano w parku. Można spotkać skamieniałych wędkarzy, melancholijnie pływające kaczki i intrygujące pozostałości po szalonej imprezie z Tyskim i Desperado. Obwożąc śpiącego Księciunia specyficzny klimat poranka podkręcam słuchając:

Kings of Convenience “Summer on the West Hill”

Israel Kamakawiwi’ole „Over the Rainbow”

Rachel Yamagata  „I wish you love”

Yo-Yo Ma i Chris Botti “Cinema paradiso”

Glenn Gould “Bach: Goldberg Variations”

Antony and the Johnsons “One Dove”

Nitun Sawhey “Koyal (Song Bird)” 

Nigel Kennedy and Kroke “Ederlezi”


Dylematy snu cd.



Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś. William Shakespeare, autor tych słów, nigdy nie był mi bliższy niż dzisiaj. A jestem przecież anglistką i grube tomy wieszcza w oryginale połykałam z czułością przez kilka lat studiów. Od trzech dni, a raczej nocy, Wiktorowi coś się w nocnym spaniu przestało podobać i dosadnie to sygnalizuje, budząc się wielokrotnie i nie dając się łatwo uśpić ponownie. Niezawodne dotychczas ścisłe owijanie w bawełniany kocyk też nie jest już gwarantem niezakłóconego snu, bo nasz mały Houdini  potrafi się magicznie wyswobodzić, budząc się z dramatycznym krzykiem.

No i jesteśmy w rozterce. Nasz trzymiesięczny synek nie zasypia już zawsze i wszędzie jak miało to miejsce w pierwszym i drugim miesiącu życia, ani automatycznie po karmieniu jak miał w zwyczaju w trzecim. Z pozornie głębokiego snu jest w stanie wybudzić go szelest gazety czy brzęk sztućców, a odkładany do łóżeczka krzyczy jakby materac był wyłożony rozżarzonymi węglami. Każdy rodzic (no z wyjątkiem tych, których los obdarzył dziećmi „na pilota”, a są tacy) staje kiedyś przed dylematem czy i jak uczyć dziecko spać. Wiele często sprzecznych ze sobą teorii oferuje mniej lub bardziej łagodne sposoby na przejście z ciepłych rodzicielskich ramion w ograniczoną posępnymi szczebelkami otchłań dziecięcego łóżeczka. Jesteśmy bombardowani poradami i ostrzeżeniami przed noszeniem, zasypianiem wspólnie z dzieckiem, pozwalaniem na sen po karmieniu. Do wyboru są podnoszenie płaczącego dziecka lub tylko jego poklepywanie. Wchodzenie do pokoju albo tylko uspokajanie z korytarza. Doktor Ferber kontra doktor Sears. Dziecko jako niezależnie śpiąca jednostka kontra idea wspólnego łóżka dla całej rodziny. Czy przez kilka dni wytrzymasz dojmującą rozpacz i rozdzierający płacz żeby potem cieszyć się spokojnymi wieczorami z samodzielnie zasypiającym maleństwem? A może zdecydujesz się na długie kołysanie aż zmorzy go słodki sen i odpłynie w Twoich ramionach? Od dzisiaj wiem, że patrzenie w oczy spokojnie zasypiającemu dziecku to widok, którego nie da się opisać i z którego nie chcę rezygnować. Czy oznacza to długie godziny lulania, noszenia i głaskania? Prawdopodobnie tak, ale zaufam swojemu instynktowi i na razie nie będę go jeszcze trenować do sennej samodzielności. Gdzieś tam podskórnie wierzę, że właśnie dzięki tym chwilom błogiej bliskości  wzmocnimy jego do nas zaufanie i naładujemy go ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa na całe życie. I  że nie będzie miał wątpliwości czy przyjść się wygadać kiedy nadejdą trudne chwile dojrzewania...
Czas pokaże czy się nie poddam.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...