A było tak

Wiktor kilka chwil po porodzie
Bewitched, bothered and bewildered. Zaczarowana, zaniepokojona, zadziwiona. Tę piosenkę Elli Fitzgerald grali w radiu 23 kwietnia o 6.45 kiedy jechaliśmy do szpitala. Wczoraj mojemu bliskiemu koledze Adamowi urodziła się córeczka i moje myśli nieuchronnie powędrowały do tego dnia kiedy Wiktor postanowił wyjść na świat.

Przez większość ciąży odkładam na bok myśli o przebiegu porodu, bo nie chciałam się przedwcześnie zamartwiać ani nastawiać. Każda z moich rodzących koleżanek miała inne wspomnienia, wskazówki i rady i aż do ósmego miesiąca nie słuchałam ich z zaciekawieniem. Teraz opowieści porodowe wydają mi się jedną z najbardziej zajmujących rozrywek i sama takąż postanowiłam Was uraczyć. Historie, które do mnie docierały zanim sama znalazłam się na sali porodowej były bogate w niepozostawiające wiele wyobraźni opisy "Kiedy zaczęły się bóle byłam sama. Bałam się, że dziecko „wypadnie” i nie będzie nikogo kto pomoże mi je złapać. Zaczęłam powstrzymywać skurcze i zaciskać nogi.", "Czułam jakby chciał wyrwać mi wszystkie wnętrzności i zabrać je ze sobą do Nowego Świata" i dopóki sama nie znalazłam się blisko porodu nic mi nie mówiące porady i komentarze - "pamiętaj tylko w immersji wodnej", "nie pozwól im użyć próżnociągu" (!!!), "jak na KTG będzie zawężona oscylacja, to wiesz..". Kosmos.

Pierwsze skurcze poczułam tuż po północy kiedy położyliśmy się spać. Zaniepokojona dobrze skądinąd znanym bólem (o którym na czas ciąży szczęśliwie zapomniałam), obudziłam śpiącego już Arka (jak on to robi, że na zaśnięcie wystarczą mu 4 minuty??) i z zegarkiem w ręku zanotowałam trzydziestosekundowe preludium do Bólu. Krótkie i niespecjalnie bolesne skurcze powtarzały się co dziesięć minut i powiadomiona położna zaleciła nam brak pośpiechu, dalszy sen i oczekiwanie na zwiększoną częstotliwość i bolesność. Nie ma to jak czekać z niecierpliwością aż zacznie cię bardziej boleć :) O 4.25 poczułam coś jakby kopniaka w krzyż i zrozumiałam, że oto zaczyna się prawdziwa akcja. 4.29, 4.36, 4.43, 4.51, 4.58, 5.05, 5.12, 5.17, 5.22, 5.28, 5.34, 5.39, 5.45, 5.51, 6.03, 6,07, 6.11, 6.15, 6.20, 6.24… Wsiadamy do samochodu, pogoda jest piękna, słoneczna. Jestem oszołomiona tym co się dzieje, ale spokojna. Między skurczami, które są teraz już co 4 minuty czuję się naprawdę dobrze - no może z wyjątkiem momentów kiedy samochód wpada w dziurę i wszystko (!!) mi się w środku przewraca. Jak to bywa tuż przed wizytą u dentysty kiedy przestaje cię boleć ząb, im bliżej szpitala tym słabsze i rzadsze mam skurcze. Na izbie przyjęć podłączają mnie do KTG (kardiotokogram, czyli urządzenie monitorujące akcję serca płodu), który nie wykazuje prawie żadnej akcji porodowej. Gdyby nie mój ogromny brzuch, zbolała mina i umówiona na poród położna odesłaliby mnie najpewniej do domu z podejrzeniem symulacji ciąży. Na szczęście badający mnie lekarz stwierdza jakieś tam minimalne rozwarcie i przyjmują mnie na oddział. Kompletnie obłożony oddział. Czekając na miejsce w sali porodowej przechadzam się po korytarzu w tę i z powrotem. Zagubiona w nieznanym miejscu lunatyczka w koszuli nocnej, z dwoma wypełnionymi po brzegi walizkami. O 9.30 położna lokuje nas w przestronnej sali z wielką wanną i po badaniu stwierdza już pięciocentymetrowe rozwarcie. Boli tak sobie, cały czas oczekuję wielkiego Bólu jednocześnie podtrzymując decyzję o rezygnacji ze znieczulenia. Czekamy. Arek masuje mi plecy i robi to cudownie. Położna masuje mi krzyż i czuję, że naprawdę dam radę. Po chwili okazuje się, że na oddział wjechała właśnie rodząca kobieta, której niestety muszę zwolnić salę. Ja mam jeszcze trochę czasu, ona w każdej chwili urodzi. Ze smutkiem żegnam się z wanną i wizją immersji wodnej. Kolejna godzina na korytarzu, boli coraz bardziej. Najbardziej zaskakujące jest to, że kiedy nie ma skurczy można funkcjonować naprawdę radośnie więc „wolny” czas spędzamy na oglądaniu kolorowych rybek w akwarium. Czasu pomiędzy skurczami jest jednak coraz mniej i kiedy wchodzimy do kolejnej, finalnej już Sali porodowej mam już siedem centymetrów rozwarcia i od tej chwili wszystko toczy się już szybko i jakby trochę poza mną. Gorący prysznic, wydłużone oddechy i masaż. Odchodzą mi wody i ekscytacja zbliżającym się spotkaniem osiąga apogeum. Zaczynam się bać. Zaczynam się trząść. Czuję, że Wiktor wyruszył w swoją drogę i moim zadaniem jest go odpowiednio na naszą stronę przeprowadzić. Jednocześnie napawa mnie lęk o moje własne zdrowie i życie. Bóle parte, które zaczynam odczuwać są tak ogromne, pierwotne i rozdzierające, że zamieram z zaskoczenia. Przecież wszyscy mówili, że teraz będzie łatwiej i do zniesienia, że druga część porodu to już właściwie ulga, a ja czuję przerażenie i opór przed jakimkolwiek działaniem. Mój lęk spowalnia całą akcję i mimo moich błagalnych wołań „Wiktor chodź do nas, chodź szybko” poród się trochę ślimaczy. Na szczęście nie na tyle żeby konieczna była zewnętrzna ingerencja i po blisko godzinie od rozpoczęcia akcji porodowej nasz Cud pojawia się na świecie. Arek płacze, ja zmęczona zamykam oczy. Po chwili czuję jak cudowna miękkość prześlizguje się po moim brzuchu prosto do piersi i doświadczam jedynej w życiu chwili oświecenia.
                                                            
                                                                      ***
Uwielbiam w myślach wracać do tamtego momentu wierząc, że gdzieś w zakamarkach podświadomości Wiktor zachowa wspomnienia naszych czułych rąk i spojrzeń witających go na świecie.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...