Mniam Mama i gitara basowa



Zbierałam się z tym tekstem i zebrać się nie mogłam od weekendu. Nie narzekam, bo zajęta byłam nadrabianiem zaległości filmowych i bardzo mi było dobrze na kanapie z Arkiem, przysypiającym Wiktorem, wielką tabliczką mlecznej czekolady i nowo zakupionym szarym szalem. Nadrabiałam też zaległości w tuleniu się do mojego mężczyzny, którego przez cztery dni i trzy noce w domu nie było. Wyjechał, a ja tęskniłam bardzo. Najbardziej w weekend kiedy spędzamy ze sobą najwięcej czasu, a jego pomoc i wsparcie jest dla mnie najbardziej drogocenne. Cały tydzień czekam na te nasze wspólne długie wygrzebywanie się z łóżka, przeciąganie i przeczołgiwanie Wiktora po nas aż zdecydujemy się podnieść i zacząć wspólny dzień. Czekam na długie śniadanie z kawką z miodem, mistrzowsko przygotowanym prze Arka puszystym omletem lub cieniutką frittatą z mnóstwem dodatków i nieśpieszne zastanawianie się „co będziemy dzisiaj robić?”. Czasem w tle powtórki „Na Wspólnej” albo lekki jazz w Radiu Pin. Cały tydzień czekam na nasz wspólny spacer, a jeszcze bardziej na ich męski spacer (lub samochodową przejażdżkę), bo wtedy mam czas tylko dla siebie. Czas na długą kąpiel (bez nasłuchiwania czy sobie dobrze radzą beze mnie), buszowanie po sklepach i przymierzanie wszystkiego co mi wpadnie w ręce (bez  wiercącego się obciążenia w chuście) czy kawę z kimś dawno niewidzianym (bez troski o rozrywkę dla mojego raczkującego wszędzie łobuziaka). Krótkie kilka chwil z dawnego życia, ale dzięki nim odżywam. Cały tydzień czekam na nasze wspólne weekendowe wieczory przy winku, kiedy celebruję ten jeden dozwolony kieliszek i cieszę się humorem mojego męża, który po ciężkim tygodniu i zmęczeniu wczesnego wstawania upija się rozkosznie szybko i równie szybko błogo odpływa.

Cały tydzień czekam na niedzielne przedpołudnie kiedy zazwyczaj robimy zdjęcia do mniam mamy, kiedy światło jest najlepsze, a i Wiktor naładowany sobotnią obecnością taty ma najlepszy nastrój. I chociaż sprzeczamy się regularnie przy robieniu tych zdjęć, bo ja często nie wiem czego chcę, a warunków do robienia zdjęć nie mamy żadnych, więc się fotograf irytuje, to ten weekend bez tych sprzeczek był smutny i nudny. Zdjęcia zrobiłam sama i są świetną ilustracją do jakże trafnego, wymyślonego na potrzeby sytuacji, powiedzenia, że dobry fotograf na blogu jest jak gitara basowa – nie wiesz, że jest dopóki nie przestanie grać. Moje zdjęcia „z ręki” może i mają swoisty urok, ale gdzie dusza i wartości artystyczne?

Dziewiąty list

Kochany Synku,

Już dziewięć miesięcy jesteś z nami na świecie. To tyle ile byłeś u mnie w brzuszku. Może właśnie dlatego, jeszcze niedawno wydawało Ci się, że Ty i ja to to samo. Że jesteśmy jednym, nierozłącznym tworem, który od zawsze połączony, na zawsze takim pozostanie. To dzięki mnie gromadziłeś siły, poprawiałeś sobie humor, koiłeś podrażnione nowymi atrakcjami nerwy, zaspokajałeś głód i pragnienie, znajdowałeś rozkosz, bezpieczeństwo, spokój, sen… Pewnego dnia obudziłeś się, popatrzyłeś na mnie i jak co dzień, z radością i z entuzjazmem rzuciłeś się na nowy dzień, pełen przygód i szaleństw. Ale jednak coś było nie tak. Każde moje chwilowe zniknięcie z linii Twojego wzroku powodowało w Tobie niepokój, którego nie znałeś. Paniczny strach, że mogę odejść, zniknę na zawsze, nigdy już nie zaznasz ukojenia, a Twoje życie będzie jedną wielką, czarną dziurą. Krzyczałeś o moje ramiona, płakałeś za moim zapachem, przerażony wzywałeś mnie na pomoc. I kiedy wzięłam cię na ręce, świat znowu był cudowny i wszystko było na swoim miejscu. Zacząłeś rozumieć, że ja jestem kimś spoza Ciebie. Odrębną istotą.

Jednocześnie zauważyłeś, że w naszych codziennych zabawach i czynnościach towarzyszy nam ktoś jeszcze. Ktoś, kto uśmiecha się do Ciebie wtedy kiedy Ty się do niego uśmiechasz, rozumie co mówisz i odpowiada Ci w tym samym języku. Nie da się go wprawdzie przytulić, bo jest zimny i bezkształtny, ale kompan zabaw łazienkowych z niego niezawodny. Już niedługo nauczysz się, że i on zna wiele sposobów, aby dać Ci prawdziwe ukojenie, spokój i poczucie szczęścia. Że tak jak ja, a nawet dużo lepiej,  potrafi uspokoić Cię i łagodnie przeprowadzić z jawy w sen. Ale dopóki tego nie zrozumiesz, jestem tu.


Mama


A na Dzień Dziadka

Dzień był długi, więc bez wielu słów - Wszystkiego Najlepszego drogim Dziadkom debiutantom!




Dziękuję!

Dziękuję Wam wszystkim za głosy w konkursie na Blog Roku 2010. Bo chociaż nie znalazłam się w dziesiątce  najlepszych blogów, to na ponad 1000 blogów zgłoszonych w mojej kategorii znalazłam się w pierwszej 50!!! (dokładnie nie wiem na którym miejscu, bo nie zdążyłam sprawdzić zanim ściągnęli całą listę ze strony). Strasznie mnie to cieszy i nakręca do dalszego pisania (chociaż coraz więcej ostatnio powstaje do tzw. szuflady, bo nie wiem czy nadaje się do publicznej prezentacji... zobaczymy...)

Babcia kontra zima - 1:0



Świętowanie czas zacząć, bo to pierwszy Dzień Babci dla Wiktora Babci Grażynki. Chociaż mieszka daleko  i na co dzień nie może Wiktora tulić i rozpieszczać, to właśnie Babcia nauczyła go kosi kosi łapci, zrobiła mu pierwszą tartą marchewkę z jabłuszkiem, a na szydełku wyczarowała magiczną zimową czapkę tatarską, która mimo mięciutkiej łagodności owczej wełny, z której jest zrobiona odkrywa niesforną, narowistą i rogatą duszę naszego ancymonka :) I chociaż ostatnimi czasy Wiktor pała dziką nienawiścią do wszelkich okryć i nakryć, to czapka od Babci znalazła u niego spore uznanie. Super wnuczek, co nie?

Najlepsze życzenia dla naszej Babci i wszystkich innych Babć - niech spełniają się Wasze marzenia, a Wasze życie kwitnie i rozkwita coraz pełniej. Odkrywając nowe pokłady miłości dla kolejnego pokolenia rozbrykanych chłopców i dziewczynek nie zapominajcie proszę o sobie i swoich pragnieniach! I niech Wasz trochę może stereotypowo pachnący szarlotką i otulony wełną świat daje nam i naszym dzieciom ukojenie...

A ponieważ znacie moje zamiłowanie do rymowania, to i tym razem bez rymu się nie obejdzie. Ale będzie to rym mistrzowski autorstwa Wandy Chotomskiej:


Nie ma jak babcia ,
jak babcię kocham ,
bez babci byłby kiepski los.
Jak macie babcię to się nie trapcie ,
bo wam nie spadnie z głowy włos.

PS (ale bardzo ważne) Niestety Wiktor nie mógł poznać swojej drugiej Babci, mojej Mamy. Tak bardzo tego żałuję, bo wiem, że byłaby świetną babcią. Nauczyłaby Wiktora wygrywać na pianinie kilka piosenek, a latem jadłaby z nim kilogramy czereśni i tony słonecznika. Swoim trochę teatralnym głosem czytałaby mu bajki (a dopóki byłoby mu to bez różnicy, to raczej Politykę i Przekrój ;)). A jakby podrósł i miał prawdziwie dorosłe problemy, to zawsze znalazłaby sposób na wyjście z sytuacji. Będę pilnować jego o niej pamięci bez pamięci.

Chociaż mówią, że się rozmiar nie liczy.


Wciąż w głowie mi się nie mieści, 
że kiedyś było czterdzieści
A teraz trzydzieści sześć
(Choć prawie nie przestaję jeść).


W ciąży bardzo przytyłam i chociaż nie było tego aż tak widać, to pod koniec ważyłam 88 kilo. Trzy tygodnie po porodzie było już 17 kilo mniej, a potem waga już tylko spadała i spadała. Niezależnie od ilości pochłanianych słodyczy, podwójnych obiadów i kanapek z potrójnym serem chudnę i powoli nie mam już co na siebie włożyć. Podczas koniecznych zakupów wpadła mi w oko przepiękna sukienka. Obcisła, czarno-biała, idealna na biurowe przyjęcie, na jakich się kiedyś bywało... Rozmiar 36. Zrezygnowana już chciałam ją odwiesić, ale co tam, pomyślałam, zaryzykuję i z wieszakiem popędziłam do szatni. Wysupłałam lekko zdziwionego Wiktora z chusty i przymierzyłam. Pasowała. Patrzyłam na siebie w tej pięknej sukience w ledwo co oswojonym rozmiarze 36 i przez chwilę widziałam się na bankiecie, jak z kieliszkiem szampana w dłoni opowiadam zafascynowanym słuchaczom o moich najnowszych projektach. Ech. Żeby tak wyglądała praca to bym za nią bardziej tęskniła :) Odprowadziłam śliczną sukienkę na miejsce, a sama, w dżinsach, płaskich kozakach, z przerzuconą przez ramię pseudo wojskową parką w maskującym kolorze brudnej zieleni udałam się dalej w poszukiwaniu rzeczy bardziej praktycznych...

PS A szpilki czasem sobie w domu ubieram i paraduję. Jak Wiktor grzecznie śpi, a Arek dla odmiany jest bardzo, bardzo niegrzeczny...



Mniam Mama i przywoływanie lata


Dołująca ta pogoda. Mgła, deszcz i brak słońca kieruje myśli w stronę mroku i nawet Marcin Kydryński w trójkowej Sjeście zamiast tradycyjnie rozgrzewających rytmów zielonego przylądka zaserwował tęskne nuty Szostakowicza i Chopina. Kiedyś (czytaj przed Wiktorem) w takie meteorologicznie skrzywione dni poddawałam się często nastrojowi i słuchając Requiem Mozarta zalewałam się łzami, z pewną dozą satysfakcji potęgując ten stan wewnętrznego rozdarcia i melancholii. I chociaż mój mały maruda pomógłby mi w tym modelowo, to jednak poddawać się teraz nie mam zamiaru i jak mogę staram się sobie humor poprawić. Podmienić odczucia, oszukać zmysły i podsunąć sobie wspomnienia i skojarzenia z ciepłym, słonecznym, radosnym latem.
I mam taki jeden niezawodny sposób, działający ekspresowo, acz krótko niestety: kokosowy olejek do opalania, który mam ze sobą na każdych wakacjach. Psikam sobie na przedramię, zamykam oczy i przez sekund parę jestem na cudnej, piaszczystej plaży, przebieram sobie palcami w ciepłym piasku, grzejąc się i podgrzewając błogo. Nie musząc robić nic, nic nie robię. Jeden niuch i leżę na złotym piachu, „a niebo jest przy tym niebieskie”. Spocona, smagana gorącym wiatrem, słono-slodka od morskiej wody i roztapiających się sorbetowych lodów. Arek przysypia pod parasolem z palmowych liści leniwie sącząc kwaśnawą Margaritę, Wiktor tapla się w piaskowym bajorku i okłada mokrym piachem moje odpoczywające od zimowych buciorów stopy.

Tyle przyjemnych skojarzeń. Bo węch to najsilniejszy ze zmysłów. Okropny widok raczej nie wpłynie na nasze zdrowie, obrazi tylko naszą wrażliwość estetyczną, koszmarna muzyka nas zniesmaczy, a odrażający zapach?   „Ludzie bowiem mogą zamykać oczy na wielkość, na grozę, na piękno, i mogą zamykać uszy na melodie albo bałamutne słowa. Ale nie mogą uciec przed zapachem. Zapach bowiem jest bratem oddechu. Zapach wnika do ludzkiego wnętrza wraz z oddechem i ludzie nie mogą się przed nim obronić, jeżeli chcą żyć. I zapach idzie prosto do serc i tam w sposób kategoryczny rozstrzyga o skłonności lub pogardzie, odrazie lub ochocie, miłości lub nienawiści. Kto ma władzę nad zapachami, ten ma władzę nad sercami ludzi.” – pisał w „Pachnidle” Patrick Süskind. Od mojego brata usłyszałam mniej poetycki opis niespecjalnie uzdolnionego muzyka – „gdyby śmierdział tak ja gra, toby wszyscy pomdleli”. Działa na wyobraźnię.

Tak więc posiłkując się olejkiem kokosowym, zakładam na głowę panama hat i w oczekiwaniu na poprawę pogody próbuję odpędzić zły nastrój. Słońce nie świeci, pod stopami nie mamy gorącego piasku, ale wygłupiać się można, a Arek i tak leniwie przysypia na kanapie…

PS. Przysypia oczywiście zaraz po tym jak nas pięknie obfotografuje :)



Luźne skojarzenie nocna porą


Wariacja na temat obrazu "Mother and child" Picasso

Mniam Mama i małżeńskie terefere

Zaczęłam pisać wczoraj, z zamiarem opublikowania trochę innego tekstu, bo były Arka imieniny i tak o ojcach trochę miało być i o relacjach w małżeństwie na wesoło. Ale wczoraj wieczorem mocno się pokłóciliśmy, poirytowani niekończąca się ostatnio irytacją Wiktora. W ruch poszły argumenty o kompetencjach rodzicielskich, pretensje i żale. I chociaż oboje wiemy jak bardzo to było podyktowane zmęczeniem i bezsilnością, to jest mi dzisiaj źle i przykro jak dawno już mi nie było. Zmodyfikowałam więc nieco tekst i ku przestrodze go kierując, lecąc bidulą proszę Was o głosy w konkursie na Bloga Roku. Może to mi humor poprawi :) 

Zagłosować można wysyłając SMS o treści A00954 na numer 7122 (koszt 1,23 – dochód z głosowania będzie przekazany na organizację turnusów rehabilitacyjnych dla dzieci).Głosowanie potrwa tylko do 20.01.


Kilku naszych znajomych albo właśnie zostało rodzicami, albo niedługo nimi będą, temat relacji on-ona po urodzeniu dziecka pojawia się niezwykle często w rozmowach z moimi dzieciatymi koleżankami, więc zebrało mi się trochę przemyśleń.

Niby wszyscy wiedzą, że pojawienie się dziecka w rodzinie zmienia dotychczasowe życie dwojga ludzi. Zmienia rytm dnia, modyfikuje listę zakupów, redefiniuje pojęcie porządku i  rodzi wiele nowych sytuacji, radosnych i trudnych. Jeżeli przed urodzeniem się dziecka między dwojgiem partnerów nie było najweselej, to po jego pojawieniu nic się raczej nie uleczy. Wymagające całodobowej opieki i odbierające wolny czas niemowlę nie będzie żadnym plastrem na rany jakie nasz związek mieć może. Wprost przeciwnie, często zaogni to co bolące, wyciągnie na wierzch to co niezagojone i rozdrapie te nawet lekko już zabliźnione i zapomniane rany. Może zdarzyć się też tak, że pozornie się nam wszystko poukłada, bo istniejące problemy i nieporozumienia zejdą na dalszy plan, magicznie schowają się pod dywan i przeleżą tam do czasu aż złapiemy oddech. Nowe problemy zastąpią stare, ale ich nie zlikwidują. Jeżeli nie dogadaliśmy się w sprawach dzielenia się obowiązkami domowymi i wstawienie naczyń do zmywarki jest zawsze okupowane wyrzutami i wielokrotnym przypominaniem, to marne szanse, że w obecności marudzącego szkraba sytuacja zmieni się na ochocze „daj ja to zrobię”. (chociaż ja czasem zauważam, że mycie naczyń czy ścieranie blatów kiedy Arek zajmuje się Wiktorem jest dla mnie niesamowicie relaksującą rozrywką).

Czy zatem da się uniknąć kryzysu? Czy można przygotować się na problemy, które mogą się pojawić? Poniżej cztery moim zdaniem najbardziej powszechne, do pozostałych pewnie jeszcze kiedyś powrócę:

Problem z podziałem obowiązków. Pranie, zmywanie, gotowanie i sprzątanie nabiera przy dziecku całkiem nowego, wątpliwego kolorytu. Szczególnie jeżeli w naszych wyborach rodzicielskich kierujemy się trendami eko i decydujemy się na niekorzystanie ze słoiczków, uczenie samodzielnego jedzenia i picia i wolność w przemieszczaniu się po domu. Pod pralką piętrzą się stosy ubranek we wszystkich spożywczych kolorach, w zlewie garnki i garnuszki do gotowania na parze, osobno mięska, osobno warzyw, porozrzucane zabawki, książki, pokrywki i buty. A tu jeszcze wypada ugotować obiad i ogarnąć mieszkanie przed przyjściem z pracy zarabiającego na ten bałagan męża. Nie ma co się oszukiwać, nie da się tego wszystkiego zrobić na medal. Nie da się z uśmiechem na twarzy ogarniać wszystkich obowiązków, z entuzjazmem bawić się i znosić marudzące dni naszego dziecka i w jedwabnym peniuarze i z pachnącą pieczenią witać co dzień męża w drzwiach. Podać mu obiad i pozwolić przez godzinę odpoczywać po pracy. I chociaż dużo „młodych” ojców tak sobie taki układ wyobraża, to jeżeli chcą by ich partnerka zachowała zdrowie psychiczne, to muszą ją w domowych obowiązkach co jakiś czas odciążyć.
Poświęcanie dziecku całego czasu i całego zainteresowania. Mężczyzna, który dotychczas był naszym głównym towarzyszem i bohaterem, tworzył z nami domowe towarzystwo wzajemnej adoracji zostaje początkowo nieuchronnie odsunięty na dalszy plan. Dla matki wszystko jest nowe, ekscytujące, trochę straszne, jej świat dziecko początkowo wypełnia całkowicie, ona potrzebuje jego prawie tak samo jak ono jej. Przez dziewięć miesięcy byli ze sobą 24 godziny na dobę, tak blisko jak z nikim innym dotychczas. Wyzwaniem jest żeby w pewnym momencie zwrócić uwagę na potrzeby związku i naszego mężczyzny. W końcu same go wybrałyśmy, on był tu pierwszy i on z nami zostanie jak dzieci wyfruną w świat. Kiedy "zdradzamy partnera z dzieckiem", mężczyzna czuje się niepotrzebny, niezauważany i odtrącony i może szukać i znaleźć sobie atrakcyjne zajęcia poza domem. W tym pracę 24/dobę.
Rozbieżności w sprawach wychowawczych. Ona chce nosić maluszka na rękach, on oręduje za uczeniem samodzielności od samego początku. On wraca z pracy i chcąc nadrobić zaległości emocjonalne pozwala dziecku na wszystko - wchodzenie tam gdzie nie wolno, wyrywanie kartek z książek, oglądanie telewizji – niwecząc jej całodniowy wysiłek wychowawczy i ignorując zasady, które ona konsekwentnie wprowadza. Nawet jeżeli pozornie zgadzamy się z naszym partnerem we wszystkim i dotychczas wspólne życie szło nam jak z płatka, to pojawienie się dziecka może wyciągnąć na wierzch poważne różnice. Przywołać głęboko zakorzenione nawyki z dzieciństwa, przyzwyczajenia wyniesione z naszej rodziny – podświadomie wyryte przez naszych rodziców schematy działania, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Trzeba być bardzo wyczulonym, uważnie obserwującym i otwartym na sygnały, które nasz partner/ partnerka może nam pomóc zidentyfikować.
Te sprawy. Zalecone 6 tygodni wstrzemięźliwości mija i? Zmęczenie, problemy z  akceptacją zmian w swoim ciele i brak wspólnych chwil, czasem oddzielne spanie. Wszystko to powoduje, że ogniści kochankowie zmieniają się w warczących na siebie i zabijających swoje libido mamusię i tatusia. Ona najczęściej pada na twarz i kiedy dziecko uśnie marzy o książce, gazecie i śnie i nie ma siły się schylić, a co dopiero ogolić nogi, on to by może i chciał, ale po pracy nie miał chwili dla siebie i najchętniej poskakałby po kanałach. No i jego uwadze nie umknął fakt, że ona nóg nie ogoliła.

Czy komuś udało się uniknąć wszystkich tych problemów? Trudno by mi było w to uwierzyć. Znam wiele wspaniałych par, które przed wkroczeniem w rodzicielstwo książkowo radziły sobie ze wszystkim, rozmawiając, negocjując, słuchając o uczuciach partnera. Ale kiedy pojawia się dziecko, budzą się w Tobie emocje, których dotychczas nie było i trudniej niż kiedyś racjonalnie podchodzić do trudności. Pocieszające jest jednak to, że te wspaniałe nowe emocje rodzicielskie przeważają i za parę dni tylko ten wpis na blogu będzie przypominał mi o dzisiejszym, nienajlepszym nastroju. Bo dzielenie się radością z powołania na ten świat takiego cudu jak Wiktor w końcu zawsze przeważa nad przytłaczającym czasem ogromem odpowiedzialności.

PS. A na koniec małe wyjaśnienie dla wszystkich bliskich, którzy mogli przestraszyć się naszą kłótnią :) Jak wiele moich znajomych mam czasem złości mnie gdy widzę jak bardzo Arek oczekuje pochwał i peanów zachwytu za coś co ja robię non stop bez oklasków. Jak przewinie kupę czy spędzi z Wiktorem dwie godziny sam na sam. Robię to jednak, bo jestem świadoma, że ja nie muszę specjalnie uczyć się macierzyństwa. Ono było we mnie przez cały okres ciąży, utwierdzone przez fizyczny ból i metafizyczne odurzenie porodu, umacniane przez długie godziny tulenia i karmienia piersią. Mężczyzna ojcem stać się musi, pod warunkiem, że chce i wkłada w to wysiłek i zaangażowanie, że buduje w sobie wiarę we własne siły, między innymi przez nasze pochwały. No więc chwalę, dopieszczam i podkreślam jak ważna jest jego pomoc. Ale co jakiś czas, stojąc przed zlewem pełnym naczyń i starając się wcisnąć jeszcze jeden ogryzek do maksymalnie przepełnionego kosza na śmieci, wybucham, przytulam się i chlipiąc proszę o kojącą herbatę. I niestety zapominam czasem , że nie ma jak konkretne, szczegółowe instrukcje. I jeżeli chcę żeby herbata znalazła się przede mną na stoliku, to nie wystarczy jak poproszę „Kochanie zrób mi herbatę” A do mnie, kobiety myślącej kontekstowo i w mig odczytującej potrzeby innych, jakoś mało przemawia argument, że zabrakło „i mi ją podaj” :) Ot i tajemnica.

Wiktor i sprawa dobroczynienia.





Nakręciliśmy się i zakręciliśmy. Wrzuciliśmy pieniądze do puszki, a Wiktor posłuchał opowieści o dzielnym Jurku, który od dwudziestu lat w ludziach dobra poszukuje. O dobroczyniącym Jurku, który zdobył zaufanie i zmobilizował miliony Polaków do podzielenia się zarobionymi pieniędzmi i to z uśmiechem wielkim jak wielka orkiestra. O dobrych ludziach, którzy złożyli się na najnowocześniejszy sprzęt medyczny, dzięki któremu mogłam, zaledwie kilkanaście godzin po jego urodzeniu, dowiedzieć się, że ma zdrowy słuch. Wiktor posłuchał o pomaganiu, o solidarności z mniejszymi niż my szczęściarzami, z ludźmi, którzy nie potrafią sobie czasem radzić, ale którym wystarczy czasem pomocna dłoń żeby ruszyli przed siebie z nową nadzieją. I nie chodzi tylko o pieniądze, pomoc materialną. Czasem ktoś potrzebuje naszej wiary w niego, naszej siły, która go wyniesie ponad jego problemy, kompleksy i ograniczenia. Czasem potrzeba tylko naszego uścisku i słowa otuchy, pocieszenia i zapewnienia, że jesteśmy blisko. Otwierając się na innego człowieka, możemy być szczęśliwsi. Bardzo ważne jest jeszcze też Wiktorku - powiedziałam z czułością w głosie - żebyś Ty też umiał prosić o pomoc. Bez wstydu, fałszywej i niepotrzebnej dumy, zawsze wtedy kiedy będzie Ci ciężko. Z wieloma trudnymi rzeczami będziesz umiał sobie poradzić sam, tego jestem pewna, ale będą sprawy, które Cię przerosną. Nie bój się prosić z obawy o odrzucenie. Ktoś odmówi, ktoś inny nie. Zwracając się o pomoc, zwyczajnie zwiększasz swoje szanse. To proste i trudne jednocześnie, ale wierzę, że Cie tego nauczę.

Wiktor wysłuchał mnie ze spokojem i uwagą, zamrugał ze zrozumieniem i zasnął. A my podziwialiśmy przez okno wystrzałowe światełko do nieba, jak co roku czując prawdziwą dumę z bycia tu i teraz.


O spełnianiu (się).




Wydaje mi się, że minęły wieki odkąd robiłam coś według planu, schematu, w terminie czy w odpowiedzi na zapytanie. Nie pracuję już od ponad roku, od dawien dawna nie umawiam się na oficjalne spotkania, których nie da się odwołać albo przesunąć przez przedłużoną drzemkę Wiktora. W moich licznych notesach, notatnikach, kalendarzykach i na karteluszkach, które panoszą się w każdym kącie domu zapisuję cytaty, zakupy, ciekawe strony internetowe, teksty piosenek i przepisy kulinarne – na próżno szukać tam ważnych newsów gospodarczych czy przemyśleń na temat roszad w partiach politycznych. Wygląda na to, że to, czym zajmowałam się przez dłuższy czas pracy zawodowej przestało mnie interesować jak tylko nie musiałam już tego śledzić z racji obligacji zawodowych. Tak więc raczej nie interesowało mnie to tak naprawdę.

Przez  te miesiące ciąży kiedy byłam na zwolnieniu i mogłam poświęcić czas tylko i wyłącznie sobie ujawniły się moje prawdziwe "skłonności", mogłam zajrzeć w siebie i podpytać co sprawia mi największą przyjemność, jak lubię spędzać czas, co robię z radością, lekkością i pasją. Teraz, im bardziej rozmyślam nad swoją drogą życiową, nad powrotem do pracy i przyszłością  moją i mojej rodziny, zastanawiam się czy mogłabym żyć i zarabiać robiąc to co szczerze lubię? Nikt raczej nie zapłaci mi za pisanie drobnym maczkiem w oprawionym w kolorową skórę notesie, ale zdecydowanie powinnam głębiej wczytać się w to, co tam tak namiętnie popisuję (i w to co powstaje na tym blogu) i nakreślić taki profil idealnego zajęcia, w którym mogłabym się spełniać, jednocześnie dając radość innym ludziom i przyczyniając się do ich szczęścia i lepszego życia :)

Czy mogę to robić wracając do mojej pracy? Czy mogłabym odnaleźć większy sens w tym co robiłam dotychczas? Wiem, że pracowałabym inaczej, byłabym bardziej zdecydowana i decyzyjna, mniej czasu poświęcałabym na rozmyślanie o tym co zrobię, a więcej na rzeczywiste działanie. Tego nauczyło mnie macierzyństwo. Czy to wystarczy żebym miała większą satysfakcję z pracy w korporacji,  a tym co najbardziej lubię zajmowała się już po godzinach? Ale czy miałabym wtedy na to jeszcze siłę? Czy chęć nadrobienia nieobecności i spędzania wolnego czasu z Wiktorem nie odcięłaby mnie od moich własnych potrzeb? A może jednak uda mi się wymyślić sposób na karierę bez potrzeby rozstawania się z nim? Ot pytania ważne niezwykle.


PS. Kiedyś byłam bardzo zajęta i przebywałam wśród ludzi, dla których zabieganie było wielkim atutem -  mniej zajęty oznaczało mniej potrzebny, mniej lubiany, mniej rozchwytywany i mniej niezastąpiony. Też taka pewnie byłam. Teraz z wielką radością i satysfakcją wypowiadam słowa „Dopasuję się do Ciebie, jestem elastyczna” i nie zastanawiam się nad tym czy ktoś pomyśli, że nie mam co robić. Czy mi to chociaż w części zostanie jak już zacznę pracować?

PS. 2 "O człowieku świadczy jego agenda (…) Agenda od łacińskiego agere – robić. Czemuż człowiek nie posiada raczej jakiejś oranda, cogitanda czy Amanda, które by mu przypominały, że powinien przede wszystkim modlić się, myśleć i kochać?” Gilbert Cesborn

PS. 3 I zgłosiłam bloga do konkursu Blog Roku 2010. Fajnie, co?

Skakanka na sankach.

Lubię skakać. Skakanie unosi do góry nie tylko moje ciało, ale też najwyraźniej poziom endorfin . Jak tylko sobie podskoczę, to mi się robi dobrze, albo odwrotnie - jak tylko jest mi dobrze, to sobie lubię podskoczyć. Ostatnio z radości skakałam w naszym lokalnym zaśnieżonym parku, kiedy Wiktor zaliczał debiut na sankach. Nasz syn, unieruchomiony przez liczne warstwy kombinezonów, kocy i śpiworów zachowywał elegancką powściągliwość w ekspresji, ale jego rodzice szaleli na śniegu, podekscytowani pierwszą tak poważną wspólną aktywnością zimową.
 




P.S. A to dowód, że nie kłamię z tym skakaniem :) Zebrane przykłady z lat minionych.
 









Mniam Mama i drżenie całego ciała



Po długiej przerwie w publicznej prezentacji swoich umiejętności tanecznych powoli powracam do tańca brzucha. Za mną pierwsze zajęcia dla mam, które prowadzę we włochowskim (dla niezorientowanych - od warszawskiej dzielnicy Włochy) Domu Kultury. Wprawdzie mamą z dzieckiem byłam dziś jedyną, bo pozostałe panie swoje większe dzieci zostawiły w domu by w pełni cieszyć się sobą i tańcem, ale mam nadzieję, że z czasem z domów wyjdą też te z mniejszymi. Wiktor dzielnie towarzyszył mojemu tanecznemu comeback i najpierw sam bawił się i obserwował z przejęciem jak tańczę (kolorowe kolczyki i koraliki przy pasie, które brzęczą i podskakują to musi być dla niego prawdziwe szaleństwo), a potem uwiesił się u mojej nogi i w efekcie wylądował w chuście.

Taniec z nim w chuście (wytrenowany mam prawie do perfekcji w domu) jest czymś fantastycznym – kiedy tańczymy razem, on czasem się przytula, czasem dotyka mojej twarzy albo próbuje mnie ugryźć. Jesteśmy blisko i cieszę się, że nie muszę rezygnować z moich pasji. Wiktor uwielbia tak tańczyć, dzisiaj po pół godzinie usnął ukołysany kojącą kombinacją podrzutów, drżeń i fal, a ja nieźle zdyszana, ale szczęśliwa na nowo poczułam ten odłożony trochę na bok zew ciała, które kocha tańczyć do głośnej, rytmicznej, pełnej bębnów muzyki. I wiecie co, ciało ma niezwykłą pamięć, większość ruchów przychodziło mi bez trudu, a urodzenie dziecka jeszcze dodało im pewności. Patrząc na siebie w lustrze zobaczyłam silniejszą i dojrzalszą kobietę, która nie boi się mocno zatrząść tyłkiem i pozwolić wszelkim fałdkom, rysom i zagięciom świadczyć całemu światu, że oto spełniona kobieta tańczy co jej w duszy gra. I chce dzielić to z innymi kobietami i wyciągać z nich to co najwspanialsze, ośmielać je do zaakceptowania siebie i swojej kobiecości, do porzucenia hamujących je często wyobrażeń o tym jak wypada się ruszać, a jak nie. Chcę zachęcać je do ubarwiania swojego życia i robienia rzeczy czasem dziwnych i niestosownych, bo porzucając  wstyd i zażenowanie często możemy poczuć prawdziwą wolność. Brzmi poważnie, ale jest wesoło i frywolnie. Ogień w lędźwiach, dzikość i zmysłowość, akceptacja ciała przez poznawanie jego niezwykłych możliwości. Bo jak można rozdzielić górę i dół ciała, wprowadzić pośladki w superszybkie drżenie i jednocześnie dłońmi kreślić zmysłowe esy floresy? Pozwolić bębnom ponieść nasze ciało, chociaż wydaje się, że już nie mamy siły, drżeć i wibrować aż ostatni takt muzyki pozwoli nam się zatrzymać, wyczerpanym, ale szczęśliwym i odprężonym. Kurcze, ale mi tego brakowało!

PS. Żeby odpowiednio drżeć i falować, brzuch nie może być płaski. Czy to nie jest wystarczająca zachęta do tańca brzucha? Po ciężkim dniu w pracy czy domu, pokrzepione czekoladowym sufletem koniecznie idźcie w tany. Bo cóż piękniejszego niż swawoląco-wirujące w tańcu matki, żony i kochanki?

A w Nowym Roku


W okresie okołoświątecznym Wiktor nauczył się dwóch niezwykle ważnych rzeczy: pokazywać język i klaskać. Jestem spokojna, bo dzięki temu jest już przygotowany aby bez słów wyrazić swoje zdanie na temat otaczającego go świata. Albo jest "be" albo "cacy". Wątpię wprawdzie żeby wiedział już jak świadomie ich używać, ale arsenał czeka żeby go w odpowiedniej chwili wykorzystać.

W tym Nowym Roku życzę Wam wspaniałych chwil spędzonych z bliskimi Waszemu sercu i pomyślności w działaniach wszelkich. Niech ten rok będzie dla nas wszystkich bardzo cacy.



Wiktor klaszcze bez przerwy, Tata padł.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...