Wiktor i jego biuro





Wczoraj wróciliśmy od rodziców ze Świąt i dzisiaj był trudny dzień dla Wiktora. Bo prawie cały wyłącznie sam na sam ze mną. I chociaż nie mam wątpliwości co do jego olbrzymiej, niewypowiedzianej jeszcze miłości, to jednak co kilka osób i pies to nie jedna… Nawet jeżeli ta ulubiona. Przez ten tydzień zawsze ktoś poświęcał mu pełną uwagę, albo bawiąc się w coś fantastycznego, albo chociaż zachwycając się jak fantastycznie bawi się sam. Do dyspozycji miał dwie ciocie, babcię, dwóch dziadków i Wegę – suczkę rasy szlachetnie pomieszanej. Wiktor i Wega szybko znaleźli wspólny język, a jako, że podzielają zainteresowanie tymi samymi przedmiotami i aktywnościami, wróżę im długą przyjaźń. Na widok Wegi Wiktor wydawał nieznane mi dotąd okrzyki ekscytacji i szkoda, że na co dzień nie może wychowywać się z psem! Niestety, moja alergia nie ustąpiła pomimo coraz częstszej ekspozycji na alergizujące futro rodzinnego psa. Ale nie tracę nadziei, bo jak już kiedyś będziemy mieć wielki dom z ogrodem, to przecież musi w nim biegać pies!
A wracając do Wiktora i tematu zabawek, to jeszcze raz potwierdziło się to, co dobrze mi znane, że nie ma lepszych zabawek niż kartony, sznurki, rurki i pokrywki – w przyniesionym przez dziadka kartonie Wiktor zorganizował sobie „biuro”, z którego wychodził i wchodził i wychodził i wchodził…

PS Dziadek Kazik to w ogóle pomysły ma świetne – zdjęcie poniżej przedstawia rozkoszną historię, którą stworzył przy użyciu maszyny do szycia:






Ósmy list


Z kilkudniowym opóźnieniem, po ósmym świętowaniu kolejnego miesiąca w Twoim życiu, piszę do Ciebie to co mi serce dyktuje. Na Twój widok moje serce krzyczy z radości, pulsuje z miłości, a czasem dopada je ból jak coś boli Ciebie. A boli coraz częściej. I to nie brzuszek z przejedzenia czy przebijające się zęby, ale co rusz kontuzjowane części ciała – w zetknięciu z podłogą, stołem, nogą od krzesła czy drzwiami do łazienki. Otoczenie pełne jest zagrożeń. W jednej chwili bawisz się grzechotką tuż obok by kilka sekund później na drugim końcu pokoju, pociągnąć za zachęcająco wygięty kabel ładowarki. Chociaż całym sercem wierzę w wychowanie w totalnej miłości, bez zakazów i krytyki, to dla Twojego bezpieczeństwa uczymy cię reagowania wycofaniem na hasło „Nie wolno!” Nie wolno Ci tylko tego co realnie zagraża Twojemu bezpieczeństwu – kable, kontakty i piec u Dziadków, nie staramy się ochraniać cię przed każdym upadkiem czy stuknięciem. U Dziadków uczyłeś się otwierać szafki kuchenne, co początkowo przypłaciłeś porządnym zderzeniem i plasknięciem prosto w czółko. Po ukojeniu w moich ramionach podniosłeś się i dzielnie próbowałeś dalej. Aż do momentu gdy Twoim oczom zdobywcy ukazały się półki słodko wypełnione babcinymi przysmakami. Wspinając się na stos koców i poduszek nie mogłeś wiedzieć, że tak łatwo się z nich można sturlać i gdyby nie miękki materac bolałoby dużo bardziej… Nigdy się nie poddajesz, ciągle eksplorujesz, poznajesz i dajesz się poznawać. Rzucasz się w wir życia i pozwalasz sobą targać i szarpać, nie obawiając się tych wszystkich ciosów, które nieuchronnie spotykasz na swojej drodze. Pełnię swojego szczęścia osiągasz kiedy uda Ci się wspiąć po nodze krzesła i tym swoim jednym ząbkiem poskrobać siedzenie, albo kiedy dogonisz mnie w drodze do łazienki. Osiągasz swoje cele ryzykując utratę równowagi, zadyszkę i zderzenie z twardym podłożem. Nieważne. Jeżeli tylko co jakiś czas możesz przytulić się do mnie albo do Taty to nic nie jest niemożliwe. My to bezpieczeństwo w niebezpiecznym świecie, miejsce, w którym odpoczywasz przed kolejnym etapem Twojej fascynującej podróży.

Na święta

Jestem u rodziców z dala od szybkiego internetu, więc do bloga powrócę w przyszłym tygodniu, ale już teraz z całą rodziną życzę Wam wszystkiego dobrego na nadchodzące święta. Kto chce zobaczyć nas jako elfy niech kliknie:
http://elfyourself.jibjab.com/view/OmTEWRmDm16O9oPRXaqB

O słoniu.

Nie umiem się powstrzymać od rymowania przy Wiktorze. On to lubi i ja to lubię. Dzisiaj na "warsztacie" słoń, bo słoni w Wiktorowym świecie dużo.

Wieczór gier rodzinnych

Wesoły słonik Eustachy
Gra chętnie z tygrysem w szachy.
Gdy tygrys na łowy znika
Eustachy gra z hieną w chińczyka.
Gdy hienę zaś głowa rozboli
Eustachy gra w monopoly.
Z żyrafą i zebrą Eustachy,
ma zawsze ubaw po pachy.


Wiktor i sprawa dzieciństwa w PRL




Wiktor będzie się kiedyś uczył o stanie wojennym i zapyta mnie pewnie czy pamiętam ten czas. Jak było w tej strasznej Polsce? Mamo, jak walczyłaś z represjami i zniewoleniem (bo założy, że jego mama nie pozwoliłaby sobie dmuchać w kaszę przecież). I co mu powiem – że najbardziej pamiętam brak teleranka? Każdy kto jest w wieku zbliżonym do mojego dobrze pamięta tamten niedzielny poranek kiedy nie usłyszeliśmy radosnego kukuryku kolorowego koguta na ekranie telewizora. Zamiast tego przez cały dzień przemawiali smutni i groźni ludzie w mundurach. To co mówili zasmucało naszych rodziców, a to sprawiało, że się baliśmy. Była zima, szarobury śnieg za oknem i ograbienie nas z tego kolorowego promyka było prawdziwym okrucieństwem przeciwko szczęśliwemu dzieciństwu. Co pozostawało nam, dzieciom PRL-u? No na szczęście dla nas, nieuwikłanych w polityczne rozgrywki i nierozumiejących jeszcze wielkich pojęć, to nie były czasy zniewolenia, ale dużej pełnej swobody mimo klucza na szyi. To był czas Bolka i Lolka poznających pierwsze rumieńce na widok Tosi i czas niewidzialnej ręki, plastusiowego pamiętnika i siedmiu życzeń, biegającej bez stanika Kasi Figury w serialu „Pierścień i róża”, mocno wątpliwego uroku Thomasa Andersa i westchnień do niekończącej się historii Limahla.


Czy Wiktor zapamięta którąkolwiek ze swoich zabawek tak jak ja pamiętam przywiezioną z NRD ciemnoskórą Lulkę czy kupioną za 9,99 dolarów w Peweksie najukochańszą moją Bubę z niebieskimi sznurkowymi włosami? Czy pozwolimy mu tak naprawdę pragnąć czegoś tak jak ja pragnęłam lalki Barbie, małpki Mon Chichi czy piętrowego piórnika? Do dziś pamiętam ukłucie zazdrości i pożądanie gdy koleżanka z ławki wklejała do zeszytu miękkie naklejki ze smerfami i z pasją gumowała niezapisane jeszcze nawet kartki jaskrawozieloną pachnącą gumką chińską. Ja szpanowałam „na zagraniczne ciuchy”, bo regularnie zasilana paczkami z Ameryki donosiłam wypasione dżinsy i koszulki po starszej kuzynce Urszuli. Mimo dostępu do zachodnich ciuchów i tak pragnęłam jeszcze większej mody i z sąsiadka Magdą godzinami przeglądałam katalogi Quelle i palcem „zamawiałam” co lepsze marynarki z poduchami albo zwężane spodnie z poliestru.
Jak prawdopodobne jest, że Wiktor będzie zbierał  papierki po czekoladach albo prasował sreberka i z namaszczeniem składał je w pudełku po „dorosłych” cukierkach kukułkach?

Więc co mu odpowiem jak zapyta jakie było moje dzieciństwo w PRL-u?  Że kolorowe jak zeszyt papierów kolorowanych, słodkie jak krówka ciągutka i nieskomplikowane jak potrzeby Reksia. Ale dodam, że mogło być takie dzięki moim rodzicom, którzy zapewnili mi spokój i radość mimo strasznych, okropnych czasów, które oby nigdy nie wróciły.

PS Oglądam właśnie dokument o polskim rocku tamtych lat „Bits of freedom”, w tle poruszająca piosenka „Dorosłe dzieci” zespołu Turbo i myślę jak ciężko było tym, którzy dorastali w tamtych czasach, jak mój brat – rozumieli wszystko, wiele zrobić nie mogli, patrzyli na obłudę tamtych czasów ze strachem, że to się już nigdy nie zmieni.

Apel.

Jestem ostatnio bardzo zmęczona i trudno mi się zmobilizować. Ale przede wszystkim łatwo się demotywuję. Dzisiaj zrozumiałam, że straciłam nieco zapał do pisania, bo siedząc w domu z niemówiącym nieletnim brakuje mi większej interakcji po Waszej stronie. No cóż, grunt to znać swoje słabości. Nazywam się Ewa i jestem próżna. Potrzebuję pochwał i oznak uwielbienia. Dlatego zwracam się z apelem o wsparcie psychologiczne i sygnał, że jesteście, czytacie i nie chcecie żebym przestała. Jak 10 osób zareaguje tutaj albo na facebooku, to jestem uratowana. Jak nie, to też się podniosę, ale będzie trudniej.

Love/ Christmas is all around

Wiktor w ruchu nieustającym. Zrobienie mu zdjęcia baardzo trudne.



Dla sporej grupy moich znajomych na facebooku okołoświąteczny czas zaczyna się wraz z pierwszym radiowym odsłuchaniem "Last Christmas". Dla mnie, sygnałem do przestawienia się na czas dzwoneczków i gwiazdek jest niesamowity utwór Frankie Goes to Hollywood "Power of Love" (który btw tylko przez teledysk nawiązuje do Bożego Narodzenia, ale jak! LINK). I właśnie dzisiaj, poszukując prezentów w zatłoczonym centrum handlowym, poczułam znajome ukłucie i serce zaczęło mi topnieć. W jednej minucie wszystko wokół mnie zrobiło się przecudowne i każdy mijany człowiek był piękny i dobry. Nie drażniły mnie już absurdalnie wczesne dekoracje świąteczne i smutne, przebrane za aniołki, dziewczynki sprzedające opłatki (!). Nie przeszkadzał mi już dysonans pomiędzy radosnymi trelami nadawanych z głośników reklam a znudzonymi twarzami kiepsko opłacanych sprzedawców. Ba, nawet dałam się skusić znanej młodzieżowej marce ubrań na obrzydliwą zazwyczaj landrynkę w świątecznym papierku. I była pycha. I wszystko było na miejscu. Otaczała mnie miłość i ciepło.

Niestety, każda, nawet trwająca blisko pięć minut, piosenka kiedyś się kończy. I znowu byłam w dusznym, głośnym, dudniącym od basów bezosobowym magazynie. Nie znalazłam tego czego szukałam i nie miałam ochoty uprzejmie odpowiadzieć "nie, dziękuję" aniołkowi po raz piąty próbującemu sprzedać mi zapakowane w sztuczne igliwie ciało Chrystusa. Ale wtedy ten aniołek najpromienniejszym z uśmiechów obdarzył budzącego się właśnie w chuście Wiktora i Wiktor ten uśmiech odwzajemnił. A mocno zaintrygowany naszym sposobem noszenia starszy Pan zachwycił się nieostentacyjnym urokiem Wiktorskiego i życzył nam wszystkiego najlepszego na całe życie, nie tylko na święta. A w autobusie trzy osoby wstały żeby mi ustąpić miejsca i kiedy zajęłam jedno z miejsc, kurtuazyjnie ustępowali sobie dalej. I chociaż nie było widać świata przez koszmarnie brudne szyby autobusu, to wiedziałam na pewno, że tam jest pięknie. A miłość jest wszędzie ;)

P.S. A jak komuś jeszcze potrzeba porządnego pozytywnego kopa, to zalecam odświeżenie znajomości z filmem "Love Actually" (To właśnie miłość). Jak dla mnie niezawodne i nieskomplikowane uniesienie. Szczególnie o tej porze roku.

Mniam Mama i zimowe otępienie

I nie ma co pisać. Po prostu niemoc twórcza. Za zimno, aż spać się chce.Więc spać idę.

Wiktor i sprawa mało zabawna

Wszystkie zabawki jakie mamy na podłodze, Wiktor zdezorientowany i przemęczony. Niestety, przy robieniu tych zdjęć ucierpiała jedna, ukochana moja osoba. Przepraszam Wiktor.



Bycie rodzicem to odpowiedzialność. Ale odkrycie! Bycie rodzicem wymaga edukowania dziecka w zakresie kwestii etycznych, wskazywania mu dobrych postaw i podstaw do dokonywania dobrych wyborów – odpowiedzialnych, etycznych, rozsądnych. Wiktor jest jeszcze malutki i pytania „skąd, dlaczego i po co” zacznie zadawać pewnie za dwa lata najwcześniej, ale ja już chcę się do tego przygotować. Zanim stałam się mamą, moje poglądy na wiele ważnych spraw nie miały konkretnego kształtu. Pozwalałam sobie na niekonsekwencję, oportunizm i przymykanie oka na wiele własnych słabości. Nadal to robię, pewnie, ale za każdym razem myślę o tym, co bym powiedziała Wiktorowi gdyby zapytał „Dlaczego?”. „Wiktor i sprawy ważne” to moja próba poukładania siebie dla mojego syna i jego potencjalnego rodzeństwa :)

(Dzisiejszy temat zainspirowany porą roku i dzisiejszą rozmową w Dzień Dobry TVN z Reni Jusis LINK)

Za parę dni Mikołajki, wielkie święto wszystkich dzieci i wszystkich producentów zabawek. We wtorkowy poranek jedni i drudzy z wielką ekscytacją wyskoczą z łóżek – dzieci, żeby sprawdzić czy pod łóżkiem czeka wymarzone play station, producenci żeby otworzyć laptopa i sprawdzić stan konta. Pierwsze świąteczne reklamy pojawiły się już kilka tygodni temu, wskazując nam co dokładnie będziemy kupować, jeść i pić w te święta. Czy w tym zakupowym szaleństwie zadamy sobie jakiekolwiek pytania? Czy drewniane klocki, które opatrzono wytrychowym słowem „ekologiczne” na pewno nie zrobią krzywdy naszemu dziecku? Ile tak naprawdę kosztuje tania ciężarówa, która pakujemy do koszyka? Czy misterne, mikroskopijne szlaczki na bajkowym domku dla lalek mogły zrobić ręce dorosłego człowieka?

Nie będę rozpisywać się  na temat zabawek „made in china”, bo wiele się o tym pisze w sieci - polecam  tekst Justyny Szambelan na Dzieci są ważne LINK, która pisze „Opowieści o tym, jak powstają zabawki, zazwyczaj są nieodpowiednie dla dzieci – pełne smutku, niewygód, a często cierpienia ludzi zatrudnionych przy ich produkcji.” Nie będę nawoływać do bojkotu chińskich produktów czy rezygnacji z markowych hitów sezonu. To co sobie dzisiaj napisałam, to moja osobista, krótka „czeklista” rzeczy, na które będę zwracać uwagę przy wybieraniu zabawek dla Wiktora:

Może nie trzeba kupować
To pierwsza zasada – aktualna przed każdym zakupem. Może lepiej coś zrobić/ przerobić samemu, albo przy braku umiejętności ewentualnie kupić coś zrobionego przez inną umiejętną osobę? W sieci znajdziemy mnóstwo uzdolnionych rękodzielników, których zabawki zachwycą i dzieci i rodziców i dadzą olbrzymie pole do popisu naszej wyobraźni.

PS Ja nie umiem szyć ani składać origami (jeszcze!), ale za to mam fantazję… Z kawałka foliowego worka, gumki recepturki i sznurka, które zachwyciły Wiktora w kuchennej szafce sporządziłam na szybko dziwoląga, którego dla potrzeb mojego oszalałego z ekscytacji syna nazwałam „Płetwonurkiem Jurkiem” i urządziłam mu kąpiel w wiktorowej wanience deklamując przy tym ten oto niby-wierszyk:

Z folii, gumki oraz sznurka
poskładamy płetwonurka.
Płetwonurek w wannie znika
szukać wraku Titanica.


Da się? :)

Nieobecność substancji toksycznych
Wiadomo, że w pierwszej kolejności chcę uniknąć bezpośredniego zagrożenia dla mojego dziecka – nie kupię zabawki, o której nie wiem, że jest bezpieczna i nie zawiera związków PAH, chromu czy ftalanów. Wiktor wszystko pakuje do buzi i wystarczy mi strach przed potencjalnym zatruciem ołowiem, który zawierają farby zadrukowujące sporadycznie oblizywane przez niego gazety i książki. Niestety, okazuje się, że mimo najszczerszych chęci, bez osobistego zestawu małego chemika nie możemy ufać żadnemu producentowi, bo większość zabawek na polskim rynku (też tych drewnianych!) zawiera substancje potencjalnie szkodliwe. Ale nie ustanę w poszukiwaniach.
PS. Swoją drogą ciekawe czy poczciwy wałek do ciasta, który upodobał sobie mój syn jest zdrowszy niż klocki specjalnie dla dzieci wyprodukowane?

Społeczno-ekologiczny charakter mojego zakupu
Będę poszukiwać zabawek, które wyprodukowane są z zachowaniem zasad sprawiedliwego handlu, czyli przez firmy, które zapewniają pracownikom godziwe warunki pracy i płacy i nie wykorzystują niewolniczej pracy dzieci. Dodatkowo, ważne jest żeby materiały, z których wykonano zabawki nie przyczyniały się do rujnowania zagrożonych terenów, roślin czy zwierząt.

Opakowanie niepotrzebne
Wiele zabawek  pakowanych jest w wielkie kartonowe pudełka z plastikowymi okienkami, przez które się do nas te zabawki wdzięczą. Pudełka lądują w koszu w sekundzie, a trudno je użyć ponownie. Ja do pakowania prezentów w tym roku skorzystam z gromadzonych przez cały rok papierowych torebek. Dodam do nich tylko elementy świąteczne, albo trochę świątecznego papieru.

Efektami moich tegorocznych poszukiwań podzielę się z Wami na blogu. Trzymajcie kciuki.

I podsumowanie. Jestem konsumentem. Chcę konsumować dobro, nie zło. Znam siebie na tyle, że wiem, że nie będę w stanie całkowicie zrezygnować z grzeszków snobizmu i próżności, bo kusić mnie będą idiotycznie drogie markowe ciuchy, skórzana kurtka czy spalający hektolitry benzyny ciemnozielony Jaguar. Ale mogę krok po kroku wprowadzać zmiany i uczyć mojego syna jak żyć świadomie i z poszanowaniem praw natury. Co nie?




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...