Zima zła?

Ja i Gosia, Nowy Jork 2004



















Na początku bardzo gorąco pozdrawiam wszystkich,  którzy do późnych godzin wieczornych wracali dzisiaj z pracy, a patrząc na olbrzymi korek na wiadukcie w Alejach, być może są jeszcze w drodze. 

Ja popijam herbatę, jem upieczone z ulubioną Kamilą słodkie bułeczki drożdżowe z cynamonem i chcę obwieścić, że taką zimę uwielbiam. Kiedy nie muszę wychodzić z domu, odśnieżać samochodu lub stać na przystanku w drodze do pracy. Lubię zimę w kolorowych zimowych skarpetach i przyjemnie grzejącym beżowym swetrze, w którym wyglądam jak wspomniane drożdżowe ciasteczko.

Z pierwszym śniegiem aktywują się we mnie wszystkie wspomnienia zacinających śniegiem zim z dzieciństwa (swoją drogą ciekawe dlaczego pamiętam je dużo lepiej niż upalne lata) – misterne orły na parkingu przed Wyższą Szkołą Pedagogiczną, mrożące krew w żyłach kuligi za dużym fiatem mojego Taty, gorąca czekolada z Pewexu i ekscytacja pierwszą, bielutką kartką w nowym kalendarzu. Zimą częściej myślę też o mojej Mamie, bo zima była naszą ostatnią wspólną porą roku. Widzę Mamę w drodze na pasterkę otuloną karakułowym kołnierzem i pachnącą Opium Diora i mnie zapatrzoną w tę, jak wydawało mi się wtedy, nieosiągalną kobiecość. Ale wystarczyła jedna śniegowa kulka żeby niedostępna Królowa Śniegu zmieniła się radosną i trochę niegrzeczną Królewnę Śnieżkę, z którą czasem z tej pasterki uciekałyśmy. Zimową porą też zakochaliśmy się w sobie z Arkiem – podczas szalonej polekcyjnej walki na śnieżki pod pomnikiem Marii Konopnickiej przed naszym liceum rzucił mnie na ziemię i natarł śniegiem. Kilka dni później całowaliśmy się na placu zabaw obok szkoły, a ja pomyślałam wtedy, że będę musiała zadbać o jego spierzchnięte od mrozu usta. Bo dla takiego całowania warto. Zimą myślę zawsze o godnym podziwu harcie ducha mojego Taty, który już od kilku tygodni ćwiczy kolana przygotowując się do sezonu narciarskiego. No i na koniec jedno z najpiękniejszych moich zimowych wspomnień -  spontaniczny nocny spacer po nowojorskim Bronxie z Arkiem, moim bratem i bratową w drugi dzień świąt, walka na śnieżki, rzucanie się na świeżutki puch, a wszystko w prawie dziennym świetle świątecznych lampek oblepiających amerykańskie domy.

Oj żeby ta zima była piękna i dla nas łaskawa...



Bogdan i Gosia, Nowy Jork 2004

Misio jest fajny.

Nie wiem czy wiecie, ale wczoraj obchodzony był Światowy Dzień Pluszowego Misia! Jutro Wiktor i bardzo ważna sprawa zabawek, a dzisiaj Wiktor w stanie otulenia i utulenia misiem. Dobrej nocy.

Dopisek z 28 listopada, niedziela: Nie udało mi się napisać nic. Wiktor przeziębiony, ja przemęczona, chwila oddechu potrzebna :) Odezwę się na dniach.


Siódmy list

Kochany Synku, 

Z każdym tygodniem coraz bardziej jestem do Ciebie przywiązana i coraz mniej wyobrażam sobie jak mogłam bez Ciebie żyć. Wygląda na to, że Ty masz odczucia podobne, bo od kilku dni jesteś moim wiernym, niestrudzonym cieniem. Nie mogę kroku zrobić żeby Twoje plaskające o drewnianą podłogę rączki nie podążały za mną ciągnąć za sobą plączące się nóżki w śmiesznych rajtkach. Brzmi uroczo, ale bywa bardzo uciążliwe i irytujące. [Tak - używam tego słowa w stosunku do mojego zawsze słodkiego synka.] Wiktor, bywasz bardzo irytujący i potrafisz wyprowadzić mnie z równowagi. Na szczęście masz też ten szelmowski, nieodparty urok, który sprawia, że rozdrażnienie ustępuje miejsca błogiej pewności, że cięższe chwile zawsze miną.

Dzisiaj kończysz 7 miesięcy i w cudowny sposób właśnie dzisiaj po raz pierwszy sam odpłynąłeś w łóżeczku - bez tulenia, bez piersi, bez płaczu – słuchając tylko mojego głosu i bajki o dziecku i dyniowym drzewie (!!!). Obróciłeś się na boczek, patrząc na mnie przez kilka minut bez ruchu i w pewnej chwili zamknąłeś oczy. Tak po prostu zasnąłeś. Czy tak już będzie? Oj, przez te kilka miesięcy nauczyłam się nie przyzwyczajać się do niczego i nie dopatrywać się schematów. Wszystkie mamy pożądają kojącej powtarzalności, ale dzieci tego niestety nie wiedzą. Bo gdyby wiedziały, to zrobiłyby wszystko żeby ich mamy były zadowolone.  Synku, śpij dobrze. A jutro uwiesisz się znowu mojej nogi i tak sobie razem pobędziemy.

Mama


Mniam Mama i nóżki w galarecie.



































Dzisiaj krótko, bo dzień był intensywny i długi. Wybory za nami, nie znamy jeszcze dokładnych statystyk i nie wiem ile kobiet dostało się do władz samorządowych, ale z całą pewnością w dojściu na szczyt wspierał je prezydent Komorowski, który w jednym z przedwyborczych wywiadów zadeklarował głosowanie właśnie na kobiety. Tłumacząc swój wybór podkreślił, że aktywne kobiety są często kluczem do aktywności całych środowisk lokalnych i żartobliwie stwierdził, że stawia na jedną nóżkę -  bardzo zgrabną, kobiecą nóżkę - doprecyzował. Czy miał na myśli jakąś konkretną nóżkę czy tak o nóżkach wszystkich kobiecych pięknie się wyraził? Bo nogi mają wielu fanów, ale w przeciwieństwie do piersi, które mają zagorzałych amatorów w każdej wersji i wielkości, za nogi piękne uważa się standardowo nogi długie, szczupłe i dobrze wykrojone. I tu mamy odpowiedź dlaczego o nogach piszę tak pobieżnie i z mniejszym uczuciem niż o piersiach. Parafrazując lekko Gabrielę Zapolską - są kobiety, które aby zatuszować niespecjalnie zgrabne nogi, noszą bardzo duże dekolty. Albo biorą za męża fantastycznego fotografa, który tak je kadruje, że wyglądają jak z reklamy pończoch :)

___________________________________________________

Wszystkie walczymy z cellulitem na nogach. Smarując, drenując, szczypiąc i mrożąc. Zazwyczaj bezskutecznie. Są sposoby na lekką jego redukcję, ale o nich musicie już poczytać u Kasi Cichopek, bo ja nie mam żadnej dobrej rady. Spoglądam tylko z czułością na kompletnie pokryte pomarańczową skórką uda i pupę mojego synka (to pewnie przez siedzący tryb życia) i dedykuję wszystkim walczącym z cellulitem wiersz meksykańskiego pisarza i poety Enriqe Serna Hymn do cellulitis, siedem zwrotek w temacie "boskiego majestatu ud w galaretowości" (w oryginale) tutaj

____________________________________________________

PS. A tu mały podgląd na zaplecze dzisiejszej mini sesji zdjęciowej i na tego, co cuda uczynił z moimi nogami na zdjęciach. Mój mąż, mój syn i nasz bałagan w tle.




Wiktor i sprawa szaty co zdobi albo nie zdobi



Ubrałam Wiktora w koszulkę z drogim logo i nie mogę się napatrzeć jaki on śliczny. Wiktor na to logo zwrócił zjedzoną przed chwilą zupkę i szczęśliwie rozmazał . Koszulka zmasakrowana, bo w zupie były buraczki. Wiktor ma 7 miesięcy, 7 par butów i zero umiejętności chodzenia. Buty są piękne i„niechodzone” dumnie prezentują się na półce w jego pokoju.

Nie ma co ukrywać - uwielbiam go stroić, przebierać i stylizować. Już teraz ma identyczną wojskową kurtkę jak Tata, kożuszek w najmodniejszym stylu „awiator”, kaszmirowy sweterek w serek i milion czapek. A przecież jemu wszystko jedno w co jest ubrany byle było ciepło i nic nie uwierało. Czyli ubieram go dla siebie? No ale dla mnie to on jest najpiękniejszy taki golutki w kąpieli, albo skulony w kocyku, a w zasadzie we wszystkim jest najpiękniejszy przecież… No więc wychodzi, że ubieram go dla innych. Dla tych, którzy nas znają i dla tych, którzy tylko mijają nas na ulicy. Żeby się pozachwycali, żeby spojrzeli z uznaniem, że my tacy śliczni i modnie poubierani. Bo jak śliczni to pewnie i mili i mądrzy i sympatyczni. Czy rzeczywiście jestem taka płytka czy też zwyczajnie podążam naturalnym tokiem myślenia (prawie) każdego z nas? Trzech czwartych z nas. W niedawno przeprowadzonym badaniu CBOS na temat znaczenia wyglądu w życiu człowieka, prawie trzy czwarte Polaków wyraziło pogląd, że to jak wyglądamy sprzyja powodzeniu w życiu osobistym i zawodowym. I nic w tym zaskakującego. Naukowcy (zapewne amerykańscy)  już dawno udowodnili, że od małego lubimy patrzeć na to co potocznie uznawane za atrakcyjne. Jeżeli pokażemy kilkumiesięcznym niemowlętom zdjęcia dwóch różnych osób dłużej będą przypatrywać się tym uznawanym za atrakcyjniejsze. Ładne dzieci  postrzegane są jako grzeczniejsze i zdolniejsze, podobno dostają też lepsze stopnie. Nic dziwnego więc, że pozytywnie naładowane wiarą w siebie osiągają potem większe sukcesy zawodowe jako dorośli.  A jak im się noga powinie i spowodują uliczną kraksę to otrzymują niższe grzywny i kaucje. Jednak ucząc Wiktora o świecie nie chcę mu przecież powiedzieć, że wolno mu więcej bo ma zniewalający uśmiech i że nie musi się uczyć fizyki, bo nauczycielka ma nieuświadomioną słabość do jego zalotnie zaczesanej grzywki. Jak mądrze przekazać mu niepodważalną prawdę, że nie szata zdobi człowieka i najważniejsze to dostrzec w innych piękno jakie noszą we wnętrzu? I że, podążając tropem antycznej myśli, piękne jest to co dobre?

PS Wiktor patrzy teraz na mnie lekko już śpiącymi oczami w kolorze mocnej brazylijskiej kawy i nie mogę się nadziwić jaki on piękny. Jakie ma uszka zgrabniutkie, jaki prościutki nos, jakie gładkie policzki. Uważnie się przyglądając dostrzegam jednak nieszczególnie wydatne usta po mamie i trochę za bardzo schowany podbródek po tacie. I pomimo tych pozornych usterek nagle wydaje mi się jeszcze doskonalszy i piękniejszy. Charles Baudelaire, którego zacytuję tu jeszcze nie raz powiedział „Piękno zawiera zawsze odrobinę dziwaczności, która sprawia, ze szczególnie jest piękne”. Wiem, że na pewno chcę pokazać mojemu synowi, że piękno to niekoniecznie to co promuje się w naszej kulturze i mediach. Że to może być coś wyjątkowego, zaskakującego, czasem szokującego i innego. Inne może być i jest piękne.

Dużo Wiktora

Czy nie robimy za dużo zdjęć? Teksty na bloga w drodze. Pozdrowienia.

Mniam Mama i słodkie cycuszki.

Nie ma jak spontaniczne zdjęcia przy nieodłącznym w sesjach kulinarnych trendy sprzęcie kuchennym..

Piersiątka jak te pączki róż,
Epigram jędrny a ścisły!
I ta średniówka ich, niewymownie
Poruszająca me zmysły.

Heinrich Heine „Pieśń nad pieśniami”

Dlaczego coś tak fantastycznego jak piersi ma wzbudzać zachwyt tylko facetów? Piersi, biusty, cycuszki – uwielbiam je i ja. I podobają mi się wszystkie piersi bez wyjątku. Te większe kuszą miękką obfitością, mniejszym zazdroszczę dziewczęcej świeżości i „kompaktowości”. Ciąża i karmienie nieuchronnie spowodowały zmiany w moim decolette, więc dziś bardziej niż kiedykolwiek przyglądam się tej mojej osobistej parze. Jednocześnie, to właśnie teraz, kiedy wypełniły swoje pierwotnie zamierzone przez naturę przeznaczenie, pokochałam je naprawdę. Za efektywność i magiczny dar uspokajania między innymi. I jeżeli czasem umęczone, wyściskane i podrapane, bynajmniej nie w miłosnym szale, wyglądają trochę mniej dumnie niż kiedyś to trudno – dzięki nim wyżywiłam prawdziwego półrocznego człowieka. Niesamowite.

W mojej ukochanej „Biegnącej z wilkami” czytam: „Ciało jest jak ziemia. Ma swój krajobraz, którego uroda jest wrażliwa na zabudowywanie, parcelowanie, rycie, kopanie i odzieranie z naturalnych sił. Kobieta żyjąca w zgodzie z naturą nie ulega łatwo planom przebudowy. Dla niej najistotniejszą kwestią nie jest kształtowanie formy, ale odczuwanie. Niezależnie od kształtu funkcją piersi jest karmić i czuć. Jeżeli piersi karmią i czują, to są dobre piersi.”


____________________________________________________

 To, że trochę naiwnie liczę na to, że los będzie dla mnie łaskawy i karmienie nie zmarnuje całkiem moich atutów nie oznacza bynajmniej, że z entuzjazmem czekam aż mi piersi obwisną i sflaczeją, bo na tyle na ile mogę walczę…Traktuję je ciepłą i zimną wodą na przemian, wmasowuję kremy i ćwiczę, bo chociaż nie są zbudowane z mięśni, to utrzymują je mięśnie klatki piersiowej i ramion, które wyćwiczyć można. Najczęściej modlę się :) Ręce przed sobą jak do modlitwy, łokcie do góry i silnie napieram dłońmi na siebie. Łatwe i skuteczne. Polecam. I jeszcze jedno. Spróbujcie roztańczyć swoje biusty, nauczyć je pokonywać siły grawitacji i ograniczenia waszego umysłu. To, co robią te panie na tym krótkim filmiku jest możliwe i proste. Doskonale poprawi Waszą sylwetkę i humor. Spróbujcie koniecznie!
 

Wiktor i sprawa patriotyzmu



Głośno wszędzie o patriotyzmie. Głośno wszędzie o umiłowaniu Ojczyzny i oddawaniu życia za jej sprawy. Nie milkną wspomnienia o tragicznych wydarzeniach z 10 kwietnia i spory o to czy pasażerowie TU-154 polegli czy też zwyczajnie zginęli w katastrofie. Co chwilę ktoś, kto na pierwszy i drugi rzut oka wydawał się być stuprocentowym Polakiem staje przed oskarżeniem, że nim nie jest, bo ma inne zdanie i pogląd na rzeczywistość. Wiktor urodził się w Polsce po 10 kwietnia, w której bardziej niż kiedykolwiek na wierzch wychodzą cechy i zachowania, których w naszej polskiej mentalności nie lubię. Wczorajsze obchody Święta Niepodległości i otaczające je przepychanki, niepokoje i rozruchy skłaniają mnie do zastanowienia się nad tym jak go uczyć o Polsce. W jakim duchu go wychowywać? Jaką Polskę nauczyć go kochać? Czy będzie patriotą?

Według PWN patriotyzm to postawa łącząca miłość do ojczyzny oraz solidarność z własnym narodem z szacunkiem dla innych narodów i poszanowaniem ich suwerennych praw. Odpowiada mi taka definicja. Niestety, w Wikipedii dodano coś, co mnie w naszym patriotyzmie drażni „chęć ponoszenia za nią ofiar”. Wiem, że żyję w wolnym kraju dzięki tym, którzy walczyli o wolną Polskę i często w tej walce ginęli. Jestem  wdzięczna tym pokoleniom które broniły naszej suwerenności, tworzyły i chroniły historię i kulturę narodową, dając nam szansę na budowanie lepszej przyszłości. Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że taka ofiara za wielką sprawę Ojczyzny jest w wielu kręgach pożądana niezależnie od tego czy jest konieczna. Retoryka obchodów świąt państwowych niezmiennie krąży wokół martyrologii i mesjanizmu narodu polskiego walczącego z nienazwanym lecz ponadczasowym wrogiem. Zwyczajna radość i  przeżywanie wspólnoty również w szczęśliwych momentach przychodzi nam z wielkim trudem. Dlatego kibicuję pomysłom Prezydenta, który próbuje przywrócić patriotyzmowi pozytywną, świeżą i wesołą twarz – wprawdzie Wiktor swój kotylion rozczłonkował w kilka sekund po przypięciu, ale radość i duma z jaką to zrobił przydałaby się wszystkim wczorajszym przemowom i przemarszom.
























Czy ja jestem patriotą? Z jednej strony uważam, że to, że urodziłam się w Polsce jest przypadkiem. Ale jednocześnie mam silne przekonanie o konieczności pielęgnowania dobrego imienia kraju, w którym żyję i narodowości, która jest moim udziałem. Za swoją powinność uważam dbanie o to, żeby „Polska” i „Polak” były kojarzone z jak najlepszymi cechami i wartościami. Nie czuję potrzeby stawania pod sztandarem jakiejkolwiek ideologii, opowiadania się za lub przeciw. Ja kocham Polskę za  język, Chopina i chleb. Czy jestem gorszym patriotą niż ten kto kocha ją za Powstanie Warszawskie, Jana Pawła II i Solidarność?
Wczoraj w radiu słuchałam dzieci, które opowiadały jak rozumieją patriotyzm. Zapamiętałam jedną wypowiedź „Po pierwsze trzeba naprawdę cieszyć się z tego, że się jest Polakiem, po drugie rzucać kaczkom w stawie chleb”. Dzieci rozumieją, że żeby być dobrym patriotą i Polakiem trzeba być po prostu dobrym człowiekiem. Żeby patriota kojarzył się z kimś kto dba o swój kraj i współobywateli, a nie jest tylko „panem na koniu” jak określił patriotę mały Krzyś we wspomnianej audycji...

PS. Latem jechałam z malutkim Wiktorkiem i moim bratem w długą podróż samochodem i kiedy ja, prowadząc, nie mogłam uspokoić mojego płaczącego syna, mój brat kilkanaście razy pod rząd zaśpiewał mu nasz hymn narodowy -  to jedyna (cenzuralna) polska „piosenka”, której słowa zna na pamięć.  Nie wiem jakim Wiktor będzie patriotą, ale jeżeli wierzyć w podświadomą chłonność niemowlęcego umysłu, to na pewno będzie znał słowa hymnu.

PS2 Patriotyzm to przekonanie o tym, że jakiś kraj jest lepszy od innych dlatego, że ja się w nim urodziłem George Bernard Shaw :)


Nuda.

Oj powoli wracam do internetowej formy - wyjazd do rodziców, choroba Wiktora, jego coraz większe rozdrażnienie spowodowane nieuchronnym ząbkowaniem i pierwszymi próbami raczkowania pociągnęły za sobą zastój weny i brak sił na pisanie. Zasiadałam do klawiatury pięć czy sześć razy i nigdy nie udało mi się niczego dokończyć - mam zaczętych kilka tekstów, które wprawdzie mają potencjał, ale nie mają żadnej konkretnej formy. Trudno, przyjdzie czas i na nie. No i na dodatek wszystkie zdjęcia Wiktora przedstawiają go w czasie rozentuzjazmowanych prób zjedzenia wszystkiego co ma pod ręką. Nuda, normalnie nuda.

Nie ma jak babcine ogóreczki.

Wiktorek był chory...

A raczej właśnie jest :( Mimo wszystko zachowuje godny podziwu optymizm i klasę. A Mama prosi czytelników o "pozdrowienne" myśli.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...