Mniam Mama i małżeńskie terefere

Zaczęłam pisać wczoraj, z zamiarem opublikowania trochę innego tekstu, bo były Arka imieniny i tak o ojcach trochę miało być i o relacjach w małżeństwie na wesoło. Ale wczoraj wieczorem mocno się pokłóciliśmy, poirytowani niekończąca się ostatnio irytacją Wiktora. W ruch poszły argumenty o kompetencjach rodzicielskich, pretensje i żale. I chociaż oboje wiemy jak bardzo to było podyktowane zmęczeniem i bezsilnością, to jest mi dzisiaj źle i przykro jak dawno już mi nie było. Zmodyfikowałam więc nieco tekst i ku przestrodze go kierując, lecąc bidulą proszę Was o głosy w konkursie na Bloga Roku. Może to mi humor poprawi :) 

Zagłosować można wysyłając SMS o treści A00954 na numer 7122 (koszt 1,23 – dochód z głosowania będzie przekazany na organizację turnusów rehabilitacyjnych dla dzieci).Głosowanie potrwa tylko do 20.01.


Kilku naszych znajomych albo właśnie zostało rodzicami, albo niedługo nimi będą, temat relacji on-ona po urodzeniu dziecka pojawia się niezwykle często w rozmowach z moimi dzieciatymi koleżankami, więc zebrało mi się trochę przemyśleń.

Niby wszyscy wiedzą, że pojawienie się dziecka w rodzinie zmienia dotychczasowe życie dwojga ludzi. Zmienia rytm dnia, modyfikuje listę zakupów, redefiniuje pojęcie porządku i  rodzi wiele nowych sytuacji, radosnych i trudnych. Jeżeli przed urodzeniem się dziecka między dwojgiem partnerów nie było najweselej, to po jego pojawieniu nic się raczej nie uleczy. Wymagające całodobowej opieki i odbierające wolny czas niemowlę nie będzie żadnym plastrem na rany jakie nasz związek mieć może. Wprost przeciwnie, często zaogni to co bolące, wyciągnie na wierzch to co niezagojone i rozdrapie te nawet lekko już zabliźnione i zapomniane rany. Może zdarzyć się też tak, że pozornie się nam wszystko poukłada, bo istniejące problemy i nieporozumienia zejdą na dalszy plan, magicznie schowają się pod dywan i przeleżą tam do czasu aż złapiemy oddech. Nowe problemy zastąpią stare, ale ich nie zlikwidują. Jeżeli nie dogadaliśmy się w sprawach dzielenia się obowiązkami domowymi i wstawienie naczyń do zmywarki jest zawsze okupowane wyrzutami i wielokrotnym przypominaniem, to marne szanse, że w obecności marudzącego szkraba sytuacja zmieni się na ochocze „daj ja to zrobię”. (chociaż ja czasem zauważam, że mycie naczyń czy ścieranie blatów kiedy Arek zajmuje się Wiktorem jest dla mnie niesamowicie relaksującą rozrywką).

Czy zatem da się uniknąć kryzysu? Czy można przygotować się na problemy, które mogą się pojawić? Poniżej cztery moim zdaniem najbardziej powszechne, do pozostałych pewnie jeszcze kiedyś powrócę:

Problem z podziałem obowiązków. Pranie, zmywanie, gotowanie i sprzątanie nabiera przy dziecku całkiem nowego, wątpliwego kolorytu. Szczególnie jeżeli w naszych wyborach rodzicielskich kierujemy się trendami eko i decydujemy się na niekorzystanie ze słoiczków, uczenie samodzielnego jedzenia i picia i wolność w przemieszczaniu się po domu. Pod pralką piętrzą się stosy ubranek we wszystkich spożywczych kolorach, w zlewie garnki i garnuszki do gotowania na parze, osobno mięska, osobno warzyw, porozrzucane zabawki, książki, pokrywki i buty. A tu jeszcze wypada ugotować obiad i ogarnąć mieszkanie przed przyjściem z pracy zarabiającego na ten bałagan męża. Nie ma co się oszukiwać, nie da się tego wszystkiego zrobić na medal. Nie da się z uśmiechem na twarzy ogarniać wszystkich obowiązków, z entuzjazmem bawić się i znosić marudzące dni naszego dziecka i w jedwabnym peniuarze i z pachnącą pieczenią witać co dzień męża w drzwiach. Podać mu obiad i pozwolić przez godzinę odpoczywać po pracy. I chociaż dużo „młodych” ojców tak sobie taki układ wyobraża, to jeżeli chcą by ich partnerka zachowała zdrowie psychiczne, to muszą ją w domowych obowiązkach co jakiś czas odciążyć.
Poświęcanie dziecku całego czasu i całego zainteresowania. Mężczyzna, który dotychczas był naszym głównym towarzyszem i bohaterem, tworzył z nami domowe towarzystwo wzajemnej adoracji zostaje początkowo nieuchronnie odsunięty na dalszy plan. Dla matki wszystko jest nowe, ekscytujące, trochę straszne, jej świat dziecko początkowo wypełnia całkowicie, ona potrzebuje jego prawie tak samo jak ono jej. Przez dziewięć miesięcy byli ze sobą 24 godziny na dobę, tak blisko jak z nikim innym dotychczas. Wyzwaniem jest żeby w pewnym momencie zwrócić uwagę na potrzeby związku i naszego mężczyzny. W końcu same go wybrałyśmy, on był tu pierwszy i on z nami zostanie jak dzieci wyfruną w świat. Kiedy "zdradzamy partnera z dzieckiem", mężczyzna czuje się niepotrzebny, niezauważany i odtrącony i może szukać i znaleźć sobie atrakcyjne zajęcia poza domem. W tym pracę 24/dobę.
Rozbieżności w sprawach wychowawczych. Ona chce nosić maluszka na rękach, on oręduje za uczeniem samodzielności od samego początku. On wraca z pracy i chcąc nadrobić zaległości emocjonalne pozwala dziecku na wszystko - wchodzenie tam gdzie nie wolno, wyrywanie kartek z książek, oglądanie telewizji – niwecząc jej całodniowy wysiłek wychowawczy i ignorując zasady, które ona konsekwentnie wprowadza. Nawet jeżeli pozornie zgadzamy się z naszym partnerem we wszystkim i dotychczas wspólne życie szło nam jak z płatka, to pojawienie się dziecka może wyciągnąć na wierzch poważne różnice. Przywołać głęboko zakorzenione nawyki z dzieciństwa, przyzwyczajenia wyniesione z naszej rodziny – podświadomie wyryte przez naszych rodziców schematy działania, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Trzeba być bardzo wyczulonym, uważnie obserwującym i otwartym na sygnały, które nasz partner/ partnerka może nam pomóc zidentyfikować.
Te sprawy. Zalecone 6 tygodni wstrzemięźliwości mija i? Zmęczenie, problemy z  akceptacją zmian w swoim ciele i brak wspólnych chwil, czasem oddzielne spanie. Wszystko to powoduje, że ogniści kochankowie zmieniają się w warczących na siebie i zabijających swoje libido mamusię i tatusia. Ona najczęściej pada na twarz i kiedy dziecko uśnie marzy o książce, gazecie i śnie i nie ma siły się schylić, a co dopiero ogolić nogi, on to by może i chciał, ale po pracy nie miał chwili dla siebie i najchętniej poskakałby po kanałach. No i jego uwadze nie umknął fakt, że ona nóg nie ogoliła.

Czy komuś udało się uniknąć wszystkich tych problemów? Trudno by mi było w to uwierzyć. Znam wiele wspaniałych par, które przed wkroczeniem w rodzicielstwo książkowo radziły sobie ze wszystkim, rozmawiając, negocjując, słuchając o uczuciach partnera. Ale kiedy pojawia się dziecko, budzą się w Tobie emocje, których dotychczas nie było i trudniej niż kiedyś racjonalnie podchodzić do trudności. Pocieszające jest jednak to, że te wspaniałe nowe emocje rodzicielskie przeważają i za parę dni tylko ten wpis na blogu będzie przypominał mi o dzisiejszym, nienajlepszym nastroju. Bo dzielenie się radością z powołania na ten świat takiego cudu jak Wiktor w końcu zawsze przeważa nad przytłaczającym czasem ogromem odpowiedzialności.

PS. A na koniec małe wyjaśnienie dla wszystkich bliskich, którzy mogli przestraszyć się naszą kłótnią :) Jak wiele moich znajomych mam czasem złości mnie gdy widzę jak bardzo Arek oczekuje pochwał i peanów zachwytu za coś co ja robię non stop bez oklasków. Jak przewinie kupę czy spędzi z Wiktorem dwie godziny sam na sam. Robię to jednak, bo jestem świadoma, że ja nie muszę specjalnie uczyć się macierzyństwa. Ono było we mnie przez cały okres ciąży, utwierdzone przez fizyczny ból i metafizyczne odurzenie porodu, umacniane przez długie godziny tulenia i karmienia piersią. Mężczyzna ojcem stać się musi, pod warunkiem, że chce i wkłada w to wysiłek i zaangażowanie, że buduje w sobie wiarę we własne siły, między innymi przez nasze pochwały. No więc chwalę, dopieszczam i podkreślam jak ważna jest jego pomoc. Ale co jakiś czas, stojąc przed zlewem pełnym naczyń i starając się wcisnąć jeszcze jeden ogryzek do maksymalnie przepełnionego kosza na śmieci, wybucham, przytulam się i chlipiąc proszę o kojącą herbatę. I niestety zapominam czasem , że nie ma jak konkretne, szczegółowe instrukcje. I jeżeli chcę żeby herbata znalazła się przede mną na stoliku, to nie wystarczy jak poproszę „Kochanie zrób mi herbatę” A do mnie, kobiety myślącej kontekstowo i w mig odczytującej potrzeby innych, jakoś mało przemawia argument, że zabrakło „i mi ją podaj” :) Ot i tajemnica.

4 komentarze:

Unknown pisze...

Dla pocieszenia piszę, że wysłałam smska narazie jednego ale zawsze to coś:)

coherance pisze...

"Jak wiele moich znajomych mam czasem złości mnie gdy widzę jak bardzo Arek oczekuje pochwał i peanów zachwytu za coś co ja robię non stop bez oklasków." - podpisuję się pod tym wszystkimi pazurami jako jedna z mam ;)

Mniammama pisze...

Aldona - dzięki za smsa! Można tylko jednego z jednego telefonu. Sprawdzałam... Ale można poprosić ciocię i koleżankę :)Pozdrowienia!

Anonimowy pisze...

No i z PRowca Marketingowca Ewa stała się psychologiem rodzinnym:-)
Fragment z nieogolonymi nogami - fantastyczny!:-))))
Fajny tekst:-)
buziak
smsa masz jak w banku ode mnie też:-*

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...